III

785 71 129
                                    

– Okej, ktoś ma jakieś zastrzeżenia co do planu? – spytał James, spoglądając na przyjaciół. 

– Owszem, ja mam – stwierdził Lupin. – Jest głupi jak but i dziurawy jak sito. 

– Co masz na myśli? – spytał Potter, wyraźnie urażony słowami przyjaciela. 

Remus odetchnął głęboko i pokręcił głową. 

Oczywiście, zaczarowanie wszystkich potraw, które miały trafić na stół Ślizgonów, w taki sposób, by zmieniły kolor ich skóry na zielony, było całkiem zabawne. Problem w tym, że, przynajmniej zdaniem Lupina, nieco niewykonalne. 

– Po pierwsze, rzucanie drętwoty na wszystkie skrzaty domowe w kuchni jest nieetyczne i jestem prawie pewien, że podchodzi pod jakiś paragraf – zaczął wyliczać Lunatyk, krzyżując ręce na klatce piersiowej. – Po drugie, od czasu żartu z fajerwerkami w Wielkiej Sali, wejście do kuchni bywa pilnowane, szczególnie w okolicach posiłków. A po trzecie, zaczarować będziemy mogli tylko jedną partię jedzenia, przynajmniej tak, żeby od razu się nie wsypać, a to się mija z celem. Wiesz, ile potrafi wciągnąć jeden dojrzewający chłopak  – w tym momencie spojrzał znacząco na Syriusza.

– Coś jeszcze? – spytał wyraźnie niezadowolony Potter. Był pewien, że jego plan był mistrzowski, ale im dłużej słuchał przyjaciela, tym bardziej uświadamiał sobie, że nie miał racji. Jednak przyznanie się do tego wcale mu się nie uśmiechało. 

– Tak. I tak bylibyśmy oczywistymi podejrzanymi, ale jeśli zaczarowalibyśmy tylko stół Ślizgonów to wyglądałoby  tak, jakbyśmy się pod tym podpisali – dodał Remus. – Musielibyśmy zaczarować wszystko, a najlepiej, żeby nie wzbudzać podejrzeń, sami się tego najeść. 

James przez chwilę zastanawiał się nad słowami Lupina, usilnie próbując wymyślić jakiś kontrargument w obronie swojego pomysł, jednak nic nie przychodziło mu do głowy. 

– Myślę, że tym razem Lunatyk ma rację – stwierdził Peter, skreślając coś na kartce, którą trzymał przed sobą. 

Wywinięcie numeru Ślizgonom planowali już od dłuższego czasu. Właściwie zaczęli to robić już w pociągu, kiedy przed wakacjami wracali do domu. To miała być zemsta za odebranie Gryffindorowi pucharu domów, choć, tak prawdą a Bogiem, jedynymi winnymi w tym wypadku byli właśnie Huncwoci i ich pożegnalny żart, który nieco wymknął się spod kontroli. Odpalenie sztucznych ogni w Wielkiej Sali miało być idealnym zwieńczeniem kolejnego roku szkolnego, a skończyło się koniecznością przeprowadzenia drobnych prac naprawczych i, co ważniejsze, kosztowało Gryfonów czterysta punktów – po sto od każdego winnego. To sprawiło, że szanse na pierwszy od lat Puchar Domów przepadły, a czwórka przyjaciół stała się wrogami publicznymi numer jeden. 

Gdyby przegrali wówczas z kimkolwiek innym, pewnie by sobie odpuścili, ale to była wyłącznie kwestia ich honoru. 

Przynajmniej tak podchodzili do tego James, Syriusz i prawdopodobnie Peter, który nie kwapił się, by podzielić się swoimi przemyśleniami. Remus natomiast od początku powtarzał, że ich motywacja jest głupia i niewłaściwa. Dowcip chciał wywinąć z czystej złośliwości. Problem w tym, że każdy żart, który przychodził im do głowy, miał przynajmniej jedną wadę, która go skreślała. Były albo zbyt trudne logistycznie, albo za mało imponujące, albo zwyczajnie niebezpieczne. 

– Dobra, pomyślimy o czymś innym – skapitulował James. – Będziemy mieć czas po kolacji.

– Po kolacji mamy szlaban u Filcha. – przypomniał Peter. – Za łajnobombę w torbie Snape'a, pamiętasz?

Potter westchnął ciężko i pokręcił głową. – Ty to wiesz, jak pocieszyć człowieka – mruknął. – Dobra, ostatnie pytanie. Luniaczku, jak tam nasza mapa? 

Głupi Lupin znów się upił | wolfstarWhere stories live. Discover now