Rozdział 9

15.3K 2K 665
                                    

Dni mieszkania w starym domu Joan Irving mijały Callie i bliźniakom nawet lepiej, niż gdy byli na Pokątnej. Stała bliskość plaży sprawiała, że przez cały czas czuli się jak na wakacjach, a Ślizgonka nie raz wylądowała w morzu, wrzucona tam przez rudzielców. Choć wojna wisiała w powietrzu, chroniona przez Zaklęcie Fideliusa trójka czuła się bezpiecznie i czasem wręcz beztrosko. Jej rodzice też cieszyli się, że przeniosła się do dobrze chronionego miejsca.

Fred i George nie zapominali też o swoim sklepie, który, choć od początku września mniej uczęszczany, wciąż przyjmował mnóstwo zamówień na wysyłki. Prawie codziennie teleportowali się tam i pakowali paczki, spotykali się także z Lee, z którym zaczęli tworzyć Potterwartę - kanał radiowy, na którym chcieli przekazywać ważne informacje na temat Harry'ego. Gdzie na razie był on, Ron czy Hermiona - nie wiedzieli.

Piętnasty października był kolejnym dniem, który Fred i George spędzali na Pokątnej, zajmując się zamówieniami na Święto Duchów. Callie wyjątkowo cieszyła się z ich nieobecności tamtego dnia, który był kolejną rocznicą śmierci jej babci. Dziewczyna chciała w spokoju uczcić jej pamięć i powspominać ją, czego na pewno nie mogłaby zrobić przy bliźniakach.

Callie zapaliła wysoką, białą świeczkę i postawiła ją na stole w salonie, który przenieśli tam z Pokątnej - na nim dziewczyna przygotowywała eliksiry. Po tym poszła do łazienki, skąd chciała coś zabrać, ale już po chwili zapomniała, co to było, bo przez okno zobaczyła, że ktoś stoi przed domem.

Przerażona Callie od razu złapała za różdżkę i jeszcze raz ostrożnie wyjrzała przez okno: zobaczyła wyraźnie starszego mężczyznę w czarnej szacie, który nie wyglądał tak, jakby chciał kogokolwiek zaatakować. Przeciwnie, klęczał i kładł coś na ziemi. Przez to zachowanie Callie dostała nagłego zastrzyku odwagi - z różdżką wyciągniętą przed sobą, otworzyła frontowe drzwi z impetem i zapytała:

- Kim pan jest? Co pan tu robi?

Mężczyzna o mało nie podskoczył ze strachu na te słowa. Najwyraźniej był jeszcze bardziej zaskoczony pojawieniem się Callie niż ona jego. Dziewczyna w międzyczasie zauważyła, że miał siwe włosy i niebieskie oczy, i że chyba był na granicy łez.

- Na Merlina... - wydusił, podnosząc się z ziemi i patrząc na Callie wielkimi oczyma.

- Kim pan jest? Co pan tu robi? - powtórzyła dziewczyna z różdżką wymierzoną w jego kierunku, po czym spojrzała na to, co zostawił pod drzwiami. - Kwiaty? O co tu chodzi? - dopytała zdziwiona, widząc całkiem duży stos białych konwalii umieszczonych pod ścianą.

Mężczyzna patrzył jeszcze przez chwilę na Callie badawczo i zdawał się nie wierzyć własnym oczom. Poprawił nieco swoją szatę, którą rozwiewał mu nadmorski wiatr i wydusił:

- Ja nazywam się Arian Avery i... Jeśli mnie jeszcze wzrok nie myli, to... Jestem twoim dziadkiem.

Na te słowa kolana Callie ugięły się pod nią. Dziewczyna musiała oprzeć się o futrynę wolną ręką, żeby nie opaść na podłogę. Takiej odpowiedzi nigdy w życiu by się nie spodziewała.

- Co takiego...? - wydukała po chwili tak, jakby zatraciła zdolność mówienia. Mężczyzna spuścił wzrok i zaczął nerwowo pocierać ręką o rękę.

- Przyszedłem, bo dziś... Dziś jest rocznica śmierci Joan i...

Te słowa przełączyły w głowie Callie jakiś pstryczek. Zdała sobie sprawę, że kimkolwiek był ten mężczyzna, musiał znać jej babcię albo chociaż jej rodziców, żeby dostać się do chronionego zaklęciem domu. Przez to poczuła się nieco bezpieczniej, ale wciąż trzymała różdżkę przed sobą.

- Pan... Naprawdę znał moją babcię...? - zapytała po chwili, wciąż patrząc na niego jak na kogoś z nie tego świata.

- Tak, ale ja... Lepiej już pójdę...

- Nie, nie, nie - zaprotestowała Callie natychmiast, podchodząc do niego i łapiąc go za ramię, by nie pozwolić mu odejść. - Niech pan wejdzie, teraz.

Avery jeszcze raz spojrzał na nią ze zdziwieniem, a potem ze smutkiem na dom.

- Chyba nie powinienem tutaj wchodzić... Joan pewnie... Nigdy by mnie nie wpuściła... - wymamrotał, unikając wzroku Callie tak, jakby się jej bał lub wstydził.

- Ale jeśli pan naprawdę jest moim dziadkiem, to ja chcę wiedzieć wszystko - argumentowała dziewczyna. - Od kilku lat próbuję się dowiedzieć, kim pan jest i dlaczego babcia nie chciała o panu wspominać.

- Naprawdę...? - zapytał mężczyzna, wreszcie spoglądając jej w oczy. - Cóż, wszelkie wyjaśnienia ci się należą...

- Proszę do środka - powiedziała Callie pospiesznie, zachęcając Avery'ego do podążenia za nią. Zaprowadziła go do salonu, a zanim on zdążył w ogóle się rozejrzeć, ona prędko zabrała album z jednego z regałów i wyciągnęła coś z niego.

- Na tym zdjęciu... To pan? - zapytała Callie, drżącą ręką podając mu zdjęcie, które od dawna spędzało jej sen z powiek. Avery ujął fotografię nastoletniej pary w dłoń tak, jakby była najdelikatniejszą rzeczą na świecie i Ślizgonka widziała, że łzy stanęły mu w oczach.

- Czyli zachowała to zdjęcie... - wyszeptał z niedoweirzaniem, patrząc na nie z takim bólem w oczach, którego Callie nie potrafiła nawet pojąć.

- Tak, to... Było jedyne, które znalazłam tutaj po jej śmierci - wyjaśniła, przytulając ręce do siebie i nie do końca wiedząc, co powiedzieć.

- Tak, to ja, a to moje pismo... To ja przyniosłem jej to zdjęcie, gdy... - tu mężczyzna nie dokończył, bo łzy wydostały się z jego oczu, a on sam opadł na kanapę. Prędko otarł je rękawem szaty i odłożył zdjęcie, głęboko wzdychając. Callie stała naprzeciwko niego, wciąż trzymając w pogotowiu różdżkę, ale tak naprawdę nie miała się przed czym bronić.

- Poznałem cię, bo... Odziedziczyłaś po niej wszystko, co najlepsze - wyjaśnił Avery, ponownie przyglądając się Callie. - Jesteś do niej taka podobna... Te same oczy... Te włosy...

- Wszyscy mi to mówią - powiedziała z małym uśmiechem dziewczyna.

- No i ona zawsze chciała nazwać swoją córkę Callie... Tak masz na imię, prawda? - zapytał z nadzieją, co zupełnie ją zaskoczyło.

- Tak... Callie Joan Irving - odparła, na co Avery pokiwał głową i delikatnie się uśmiechnął.

- Gdyby Joan... Zaraz, ile masz lat?

- Prawie dwadzieścia.

Tu Avery zdawał się w myślach prędko coś przeliczać.

- Czyli, gdy Joan zmarła...

- Miałam trzynaście - dokończyła Callie, ułatwiając mu liczenie. On na to znowu pokiwał głową, jakby próbując to przetrawić.

- Nigdy nikogo tak nie kochałem, jak twoją babcię - powiedział nagle, a głos mu drżał. - Nie wiem, czy mi w to uwierzysz, ale nadal tak jest. Nie ma dnia, że o niej nie myślę, nie tęsknię i nie żałuję tego, jak to się potoczyło. Przychodzę tu w każdą rocznicę... Jej śmierci, naszego zostania parą, w jej urodziny i... Białe konwalie to jej ulubione kwiaty, dlatego...

- Ale co się stało? - zapytała Callie, w końcu zupełnie wyzbywszy się strachu, po czym usiadła obok Avery'ego. - Dlaczego nie byliście z babcią razem? Dlaczego ona nie chciała o tobie mówić?

Avery westchnął, przywołując w głowie jednocześnie najweselsze i najboleśniejsze wspomnienia swojego życia.

Węże jednak śmieszkują • Fred WeasleyOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz