Dodaję to, ponieważ chcę się dowiedzieć, czy skracamy pierwszą część do 100 rozdziałów (no nie wiem, czy jest sens szczegółowego opisywania tego siódmego roku...) i zaczynamy od tego. Zbieram opinie.
~
Callie Irving miała już osiemnaście lat, jednak jeszcze nigdy wcześniej w życiu wchodzenie po schodach nie okazało się dla niej tak trudne i emocjonujące. Ostatnio czuła się tak podekscytowana, gdy pierwszy raz przekraczała próg Hogwartu - teraz była jego absolwentką i stawiała drżące kroki na drewnianych schodach, ale nie szkolnych.
W końcu stanęła przed jaskrawopomarańczowymi drzwiami ze złotą klamką. Na ich środku niezbyt udolnie wymalowano numer dziewięćdziesiąt trzy, była też tabliczka z napisem Wchodzisz na własną odpowiedzialność. Te słowa wywołały lekki uśmiech na jej twarzy - szatynka poprawiła stale spadające jej ramiączko niebieskiej bluzki (choć tamtego dnia było tak gorąco, że najchętniej całkiem by ją zdjęła) i złapała za klamkę, a później pewnie pchnęła drzwi do przodu.
Znalazła się w kwadratowym pomieszczeniu z błękitnymi ścianami i drewnianą podłogą. Po swojej prawej znalazła szafę i wieszak na ubrania, a nieco dalej zamknięte, brązowe drzwi. Naprzeciwko zauważyła za to takie otwarte na oścież, ujawniające wejście do łazienki. Po lewej stronie było przejście bez drzwi do kuchni i kolejne zamknięte drzwi.
Callie zaczęła to wszystko przyswajać, uśmiechając się do siebie jak głupia: właśnie weszła do swojego nowego domu. Mieszkanie niczym nie przypominało jej rodzinnej rezydencji, gdzie było głównie ciemno i bardzo przestronnie. Tu wszystko zdawało się niesamowicie przytulne, jasne i wesołe. Dziewczyna zrobiła ledwie kilka kroków w głąb przedpokoju, jakby w transie - była naprawdę zachwycona.
- No i jak, podoba ci się?
Wesoły głos zza niej i odgłos stawiania czegoś ciężkiego na podłogę wyrwał ją z jej zamyślenia. Odwróciła głowę w kierunku wejścia, co wywołało jeszcze szerszy uśmiech na jej twarzy. Wysoki, rudowłosy i piegowaty chłopak stał tam i strzepywał ręce o swoją jasnozieloną koszulę, postawiwszy wielki, ciemny kufer na podłodze. Fred Weasley szczerzył się jeszcze bardziej niż jego ukochana i patrzył na nią z wyczekiwaniem.
- Pięknie tutaj... - przyznała Callie, jeszcze raz rozglądając się po pokoju. - Och, Fred, nie wierzę, że będziemy tu mieszkać - dodała radośnie i podeszła do chłopaka, by go przytulić. On bez wahania to odwzajemnił.
- Witam gołąbeczki - w pokoju za chwilę rozbrzmiał głos taki sam jak Freda, a jego identyczna kopia, ubrana nawet w te same ubrania, lewitująca różdżką zestaw kilku toreb. - Chciałbym zaznaczyć, że też się tutaj pojawię w tym mieszkanku od czasu do czasu - powiedział nie kto inny jak George Weasley, stawiając liczne pakunki obok kufra. Po tym wreszcie zamknął główne drzwi.
- Ależ oczywiście. Bez ciebie to by nie było to samo, Georgie - powiedziała rozbawiana Callie, wydostając się z objęć swojego chłopaka. Wtedy Fred podszedł do zamkniętych drzwi po lewej i otworzył je, zachęcając dziewczynę do podążenia za nim.
- To twój pokój - oznajmił, robiąc dla Callie przejście.
Szatynka weszła do środka. Pomieszczenie było zdecydowanie większe niż się spodziewała, seledynowe i jakby podzielone na dwie części. W pierwszej, bezpośrednio naprzeciwko niej, znajdowało się drewniane łóżko, biała szafka nocna, szafa nieco mniejsza niż w przedpokoju i nawet toaletka z niewielkim lustrem. W drugiej, jakby za zakrętem, za ścianą po prawej, znajdowało się małe okno, a wreszcie stół z kotłem i całym zestawem rzeczy potrzebnych do przyrządzania eliksirów. Ten ostatni element sprawił, że w oczach Callie stanęły łzy szczęścia.
- Nie, nie mów, że mam nawet miejsce na...
- Wszystkie przyrządy są nowe - przerwał jej Fred, podczas gdy George stanął gdzieś za nim. - Ja się na tym nie znam, ale podobno z górnej półki.
- I to wszystko dla mnie? - zapytała z niedowierzaniem, odwracając się przodem do bliźniaków.
- Taka rekompensata za to, że zostawiliśmy cię w szkole... - powiedział Fred cicho, a wtedy dziewczyna rzuciła mu się na szyję.
- Jeju, jak ja wam dziękuję... Chodź tu, George! - zawołała i jedną ręką objęła Freda, a drugą jego bliźniaka (ku jego zaskoczeniu), dając łzom szczęścia spływać z jej policzków. - Co ja bym bez was zrobiła... - wyszeptała załamującym się głosem, przytulając ich bliżej do siebie tak mocno, jakby chciała ich udusić.
- Nie płacz - powiedział Fred, gdy się nieco wycofała.
- Ale to ze szczęścia tym razem - odparła mu ze śmiechem, prędko ocierając policzki.
- Chodź zobaczyć sklep, póki jeszcze nikogo nie ma, bo później zrobi się taki ruch, że nie wyrobisz - zaproponował George, kładąc dłoń na jej ramieniu. Gdy Callie pokiwała głową, Fred zrobił to samo i wszyscy troje deportowali się do sklepu. Jeżeli szatynka była wcześniej zaskoczona, to teraz zupełnie opadła jej szczęka.
Sklep był wysoki i tak przepełniony produktami, że dziewczyna o mało nie dostała oczopląsu. Widziała sobie znane i nieznane produkty, prawie każdy w opakowaniu z jaskrawymi kolorami i chwytliwymi nazwami. Nikt nie byłby w stanie tego ogarnąć za pierwszym razem.
- Wow... No... Wow... Brak mi słów. Odwaliliście kawał dobrej roboty, naprawdę - przyznała z uśmiechem, gdy Fred złapał ją za rękę i zaciągnął na bok sklepu.
Stało tam coś w rodzaju ogromnego, różowego kwiaty, w którym znajdowało się pełno butelek w kształcie serca z różową cieczą w środku. Fred wziął jedną z nich i podał ją Callie.
- Spójrz na to.
Dziewczyna zaczęła przyglądać się butelce. Na przodzie zobaczyła tę dobrze sobie znaną etykietkę z napisem Eliksir Miłosny Weasleyów. Obróciła ją w dłoni, widząc instrukcje z tyłu, skutki uboczne... I dopisek, którego nigdy wcześniej nie było, a który wywołał już kolejny tamtego dnia uśmiech na jej twarzy.
Według tajnej receptury Callie Irving.
Gdy Fred zauważył, że już go przeczytała, objął ją ramieniem i powiedział:
- Witaj w domu, Callie.
CZYTASZ
Węże jednak śmieszkują • Fred Weasley
Fanfiction🍊 Choć miłość Callie i Freda jest silniejsza niż kiedykolwiek, silniejszy niż kiedykolwiek jest też Voldemort. Nadchodzą ciemne czasy, które wymagają radykalnych rozwiązań, spojrzeń w przeszłość i zmian, choćby zamieszkania. Ani Callie, ani Fred ni...