Rozdział 6

5.6K 78 16
                                    

Nie byłam w pracy tak jak powiedział pułkownik. Powoli przekręcam się na bok i zerkam na małą śliczną dziewczynkę, ktora słodko, ale  niespokojne śpi. Jej długie jasne włosy spadają na policzki i na malutkie usta. Zastanawiam sie co bedzie gdy wrócę do pracy, czy wogule tam wrócę... pewnie szef już mnie zwolnił.  Ale teraz muszę martwić sie o własne życie i o życie tego niewinnego dziecka. Niepozwole żeby coś się jej stało. 
Delikatnie podniosłam się z łóżka tak aby nie obudzić małej.  Przeszłam przez pokój i kuchnię aż do łazienki. Spojrzałam w lustro.  Moje włosy były poplontane i poczuchrane. Pod oczami fiolotowe siniaki ze zmęczenia.  Odkręciłam letnią wodę,  zamoczyłam dwa palce u lewej reki i nawilżyłam spierzchniete usta. Podniosłam szczoteczkę do zębów i wycisnełam odrobinę pasty do zębów.  Szorowałam raz jedna i raz w drogą stronę. Poczułam ,że z dziąseł leci mi krew więc wyplułam pianę do umywalki i wypłukałam dokladnie buzię i przemyłam twarz. Wzięłam stare jeszcze nie uprane ubrania z przed dwóch dni i założyłam je. Wzięłam tylko świeżą bieliznę, którą Pan Morokoz musiał wyprać.  Trochę mi wstyd za to ,ale nie miałam do tego głowy.  Powinnam trochę bardziej szanować jego gościnność. Będę lepiej się pilnować. Przeczesałam grzebieniem włosy i weszłam do kuchni, w progu stała Kasia wpatrywała się we mnie swoimi dużymi oczami.

- Pani Anno...- przerwała niepewnie - co teraz stanie się ze mną?

Podeszłam do niej niepewnym krokiem i przykucnełam obok.

- Nie bój się Kasiu,  Pan Marks zaopiekuje się nami...- przerwałam w oczekiwaniu na reakcje dziecka. - ...on nie pozwoli cię  skrzywdzić. - powiedziałam pewnie.

- Chce mi się siku. Mogę skorzystać z łazienki? - spytała nieśmiało.

- Oczywiście,  jest tam. - wskazałam palcem na drzwi. - zrobię ci coś do jedzenia ,dobrze?

Dziewczynka skineła lekko głową i poszła w stronę drzwi. Wstałam i obejrzałam się za nią.  Zauważyłam, że jest już ubrana. Takie małe dziecko i już potrafi sama o siebie zadbać.  To smutne ,że w tych czasach dominuje przemoc i władza. W tych czasach nie ma już miłości, której tak bardzo brakuje młodym pokolenią.

Podeszłam do małej szarej lodówki i wyjęłam z niej kostke masła i sałatę. Po chleb sięgnęłam do szafki nade mną, wyjęłam dwie kromki i posmarowałam je masłem, przekroiłam na pół obie kromki i położyłam kawałki sałaty.  Przełożyłam kanapki na mały biały talerz i postawiłam na rogu stołu. Kasia wyszła z łazienki i usiadła na krześle przed talerzem.

- Umyłaś ręce? - spytałam łagodnie.

- Tak , mama zawsze powtarzała, że przed jedzeniem trzeba dokładnie myć ręce żeby być zdrowym. - odpowiedziała gryząc kromkę z masłem.

- Twoja mama to bardzo mądra kobieta. - powiedziałam z żalem w głosie. 

- Moja mama była najmądrzejszą kobietą na świecie. - powiedziała z uśmiechem ,ale zarazem i smutkiem w oczach. - Moja mama już nie wróci, wiem o tym... ci panowie... znaczy żołnierze wywieźli ją gdzieś. I ona juz nie wróci, czuję to.

- Kasiu...- przerwałam na chwilę. - twoja mama to bardzo odważna kobieta,  powierzyła mi ciebie ,dlatego że wiedziała, że Pan Marks nie da zrobić ci krzywdy. Zmieni nasze nazwiska i ci panowie juz nie będą w stanie nic nam zrobić.

- Wiem o tym. - odpowiedziała kończąc pierwszą kanapkę.

Nagle z korytarza dopiega mocne pukanie do drzwi. W głowie miałam myśl, że to ci żołnierze wrócili po dziewczynkę.

- Kasiu, poczekaj tu chwilę, pójdę otworzyć.  - powiedziałam wychodząc z kuchni.

Szybkim krokiem zmierzam ku wejściu. Starałam się opanować drżenie rąk.
Gdy w miarę się uspokoiłam złapałam za klamkę i otworzyłam spokojnie drzwi.

Do mieszkania wpadł Morokoz.

- Anno ,chodź za mną. - powiedział nie oglądając się za mną.

Bez chwili zastanowienia zamknęłam drzwi i poszłam za nim w stronę kuchni.

Położył na stół jakieś kartki i oparł się  o stół.

- Anno, to są dokumenty ,które potwierdzają to ,że jesteś moją żoną, a dziewczyna to moja córka. - powiedział zdenerwowany. - Niedługo przyjdą i po ciebie ,ale nie będą mogli nic ci zrobić z faktu ,że jesteś  żoną pułkownika. Dziecko jest chronione prawnie nie mają prawa jej tknąć.

- Rozumiem. - odpowiedziałam.

- Wyjeżdżamy za cztery dni. Przeprowadzicie się razem ze mną do warszawy, Niemcy zniszczyli ją doszczętnie, ale część jest już odbudowana. Będziemy mieszkać w centrum. Tam będziecie bezpieczne. - powiedział wbijając wzrok w dziewczynkę.

- Czy coś Pana mar...- ostre pukanie do drzwi przerywa mi.

- Nie odzywajcie się.  Ja będę mówił.  Zrozumieliśmy się. - powiedział stanowczo i trochę groźnie.

Obie kiwnełyśmy głową. Poszedł korytarzem w stronę drzwi.
Kasia siedziała przestraszona na krześle ,ja stałam obok niej. W kuchni było słuchać dźwięk otwieranych drzwi.
Po chwili było słychać różne głosy.
Pułkownik rozmawiał w języku rosyjskim z tymi ludzmi.

Najpierw do kuchni wszedł Pan Morokoz, a za nim  dwóch żołnierzy, którzy staneli na baczność gdy odezwał się oficer, który wszedł jako ostatni.

Spojrzał w moją stronę. Nie mogę uwierzyć własnym oczom. To ten sam oficer ,który NIE zatwierdził ani jednego mojego podania o wyjazd do krakowa.

- Czy to nie Pani,  ANNA. - powiedział po polsku ,ale z rosyjskim akcentem.

Sposób w jaki wymowił moje imie przyprawił mnie o dreszcze.

Zrobił pare kroków w moją stronę,  Morokoz podążał za nim wzrokiem.
Oficer złapał dwoma palcami pasmo moich włosów i przyglądał się im. Spojrzał na moją twarz i kciukiem pogładził moje usta.
Przesunełam głowę lekko w bok jednak ten złapał  mnie za szczękę i skierował mnie ku swojej twarzy. Był dość młody,  młodszy o jakieś trzy lata od pana Morokoza. Rysy twarzy miał surowe, a w oczach miał dume.

- Pójdzie pani chyba z nami. - powiedział pewny swego.

- Nie wydaje mi sie oficerze. - powiedział podniesionym głosem pułkownik.

-A to ,dlaczego pułkowniku? - spytał zdziwiony i odwrócił się ku starszemu stopniem.

- Tu masz dokumenty w ,których jasno jest napisane ,że jeśli któryś z was dotknie moją żonę bądź dziecko.  Zostaniecie surowo ukarani i osobiście tego dopilnuje. - powiedział stanowczo pan Morokoz. - to chyba wszystko wyjaśnia, a teraz proszę  opuścić moje mieszkanie.

- Jeszcze się spotkamy, ANNO. - odwrócił się i cicho powiedział mi do ucha oficer. -Do zobaczenia ,Pułkowniku.  - zwrócił się do Morokoza i wyszedł, za nim podążyła para żołnierzy, którzy stali w progu.

Marks doprowadził ich do drzwi, a po chwili wrócił do kuchni.

Stanął na progu i popatrzył na mnie z ulgą.  Odwzajemniłam to spojerzenie.

- Anno, muszę  wyjść załatwić jeszcze jedną sprawę.  Nie wychodź z mieszkania. Juz nikt nie powinien się dobijać ,ale gdyby ktoś się znalazł to nikomu nie otwieraj. Rozumiesz? - spytał.

- Rozumiem. - odparłam.

Odwrócił się i wyszedł. 

Cały dzień chodziłam i sprzątałam całe mieszkanie żeby odwdzięczyć się za wszystko pułkownikowi. Kasia przespała prawie cały dzień.

UBEZWŁASNOWOLNIONE💀☠Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz