- 4 - Opiekun

27 1 0
                                    

Urodził się po to, by o nim zapomniano. Jedyne, co posiadał, to arsenał dymu i luster, pozostawiony przez tego krewnego, który jako jedyny choć przez kilka lat chciał się nim zająć i spróbować stworzyć z niego człowieka. W tym arsenale skrył siebie, pewien, że ducha nikt nie będzie szukał, a jego odbicie zniknie w kolejnym dymie, jaki zapanuje nad miastem.

Jak zwykle ukryty w cieniu lustrował teren pod sobą, gdzie latarnie – rozlokowane dość regularnie wzdłuż chodnika – dawały złudne ważenie, że przeciągają dzień, co nie wychodziło im tak, jak pewnie myśleli ich wynalazcy. Dlaczego właśnie latarnie i ich okolice zwracały jego uwagę? Bo był jak ta ćma, której do sensu istnienia potrzebne jest światło, choć żyje w ciemności. To pod latarniami było najciemniej i pod nimi można było zostać całą śmietankę najgorszego świata, wśród której mógł znaleźć kolejnych klientów dla swojej działalności.

Powoli wypuszczał kółka z dymu tytoniowego, kiedy czekał. A na co? Jako handlarz – a nim był i to bez mała od ładnych kilku lat, choć nie było mu łatwo – właśnie tak wykonywał część swojej pracy. Właśnie przez czekanie udawało mu się wieść jako takie, wystarczające życie. Tylko czasami miał dość tego czekania, zwłaszcza gdy klient się spóźniał, choć tego poranka zapewniał, że będzie na czas.

Zaufał temu zapewnieniu, to dlatego nadal stał na moście i odpalał kolejnego papierosa, a wiatr przywiał w jego stronę dym znad fabryki.

Westchnął. Dziwnie się czuł, czekając jak głupiec, ale o wiele bardziej na jego dyskomfort wpływał wzrok oczu, które chyba chciały zostać szpilkami i przekłuć go na wylot niczym irytujący balonik. Starał się o tym nie myśleć, ale co miał poradzić na to, że wciąż myślał nad tym, dlaczego wyciągnął pomocną dłoń do tej młodej wampirzycy. Wiedział, że czasami ma aż za bardzo miękkie serce i jest za dobry, ale to przeszło nawet jego oczekiwania wobec samego siebie. Powiedział tej zagubionej w nowej rzeczywistości kobiecie, że jej pomoże, zostanie jej opiekunem i da z siebie wszystko – dosłownie, w końcu to jego krew uratowała ją ostatniej nocy przed zabójstwem lub samobójstwem – by jakoś na nowo funkcjonowała w społeczeństwie. Musiał przyznać, że zupełnie nie przemyślał tego kroku, a teraz było trochę za późno, by rzucić w jej stronę czymś w stylu: sorry, ale się rozmyśliłem, jednak musisz znaleźć sobie innego bodyguarda. Nie darowałby sobie, gdyby teraz kazał jej spływać. Ale czy był w stanie naprawdę jej pomóc, czy tylko zostanie jej probówką? Cholera, to wszystko naprawdę mogło być dla niego za trudne.

Papieros został wypalony, niedopałek wylądował pod nogami mężczyzny, który zapatrzył się przed siebie, nadal czując na plecach spojrzenie niespodziewanej towarzyszki. Dym przysłaniał większość widoku, dlatego – wiedząc co nieco o wampirach, w końcu to z nimi najczęściej robił interesy – zapytał:

– Widzisz kogoś?

Czająca się do tej pory za jego plecami wampirzyca stanęła po jego lewej stronie, a opiekuna przeszedł dreszcz, kiedy poczuł od niej trupi chłód. Skórzana kurtka niewiele pomagała, powinien zaopatrzyć się w jakieś porządne, męskie futro, jeśli miał przebywać z nią trochę dłużej.

Kątem oka dostrzegł, że kobieta ściąga okulary przeciwsłoneczne, by czerwonymi tęczówkami zlustrować okolicę. Ogień barwy jej oczu nieco przygasł, bliżej było jej teraz do burgunda spotykanego na okładkach starych paszportów. Nadal go jednak niepokoiła, o czym nie powiedział głośno, bo uznał, że lepiej będzie zostawić to dla siebie.

– Trzysta metrów na południowym wschodzie ktoś się czai – odpowiedziała, a handlarza ponownie zadziwiła delikatność jej głosu. Nie wiedział, ile miała lat, kiedy ją przemieniono, ale coś mu mówiło, że była spokojną osobą, która przyciągała do siebie innych, choć była raczej introwertykiem. – Nie słyszę bicia serca, więc to może być ten twój klient. Raczej mężczyzna, wysoki i bardzo ostrożny. Czy jesteś pewien, że chodzi tylko o transakcję, a nie o jakąś bójkę?

Dziecina i opiekunWhere stories live. Discover now