22 - Braterstwo -

2 0 0
                                    


Było cicho.

Jego zdaniem aż za cicho. Jakby poza wskazówkami zegara z kuchni, który dla całego mieszkania odliczał upływający czas, nie było tu żadnej innej namiastki życia. Początkowo w ogóle to na niego nie wpłynęło, ale przeczesując włosy, przypomniał sobie o obietnicy, jaką chciał wywrzeć na Ebrill: nie wyjdzie z mieszkania i nie zacznie węszyć, dopóki on znowu nie będzie przypominał człowieka. A to oznaczało zaczekanie, aż obudzi się ze snu dłuższego niż cztery godziny.

Nie wyszedł z łóżka od razu, wolał nasłuchiwać przez dłuższą chwilę, czy może gdzieś rozlegnie się jakiś dźwięk dający wrażenie, że poza nim jest ktoś jeszcze, a on nie musi się martwić, że znowu spadną na nich jakieś kłopoty.

Jednak było cicho. 

To wyciągnęło go spod kołdry. Ziewając i nie będąc jeszcze wciąż obudzonym, wyszedł na korytarz, by zmierzyć do głównego pomieszczenia – kuchni. Po drodze nie wpadł na to, by spojrzeć w któreś z zawieszonych na ścianach luster, może wtedy wiedziałby, jak niewyjściowo wygląda: poduszka musiała z nim walczyć, nie było innego wyjaśnienia na te liczne linie na jego lewym policzku. Szedł, powłócząc bosymi stopami, nie zważając na to, że może wejść w jakąś niespodziankę, jeśli coś się przez część dnia działo. Nie dostrzegł niczego dziwnego, choć dziwy zaczęły pojawiać się za progiem.

Gotów był rozejrzeć się po pustym pomieszczeniu, kiedy jego wzrok powędrował ku oknu, a on stwierdził zaskoczony, że stoi przy nim dziecina. Zdziwiło go to, bo naprawdę sądził, że wampirzyc pójdzie w swoją stroną, będzie robić, co tylko zechce, gdzieś mając jego troskę i słowa. 

Wyczuła go, bo przecież jak mogło inaczej? Była wampirem, nie było chyba niczego, co mogłoby jej umknąć.

– Cześć – przywitała się, odwracając w jego stronę. – Chcesz kawę?

Nie czuł zapachu świeżo zmielonych ziaren, właściwie niczego nie czuł, tak jak wcześniej niczego nie słyszał. Jakby jego zmysły były przytłumione.

Powłócząc dalej nogami, zbliżył się do stołu i opadł na jedno z krzeseł. Westchnął i odwzajemnił spojrzenie.

– Cześć, dzięki, poproszę.

Przymknął oczy, kiedy ona zaczęła się krzątać. Albo mu się wydawało, albo nagle wokół zaczęło dziać się więcej rzeczy – Ebrill nie tylko robiła kawę, ale zaczęła wyciągać kolejne naczynia, jakby szykowała się do czegoś więcej.

Może Tarianowi to uciekło, ale dla niego przyszła dobra pora na śniadanie. To właśnie talerz z jajecznicą wylądował tuż przed nim razem z kubkiem świeżej kawy.

Spojrzał na podany mu posiłek, a później na dziecinę.

– O, dzięki. – Dopiero mając smażone jajka tuż pod nosem, poczuł ich zapach i to, jak bardzo jest głodny. Ostatnia noc i poranek sprawiły, że zapomniał o jedzeniu. – Nie musiałaś.

– Ale chciałam – odpowiedziała z poważnym wyrazem twarzy i usiadła naprzeciwko. – Smacznego.

Nie przeszkadzało mu, że na niego patrzy, kiedy prawie że rzucił się na jajecznicę. To było przyjemne, kiedy mógł zapchać żołądek i wypełnić organizm płynną kofeiną. Nie sądził, że aż tak tego potrzebuje, dopóki nie zaczął w siebie ładować. A potrzebował, bo przecież musiał uzupełnić probówki z krwią. Od pięciu dni jej nie oddawał, a klienci nie tylko byli, ale wciąż ich przybywało. Jakby naprawdę jego niesamowita krew jedynie przyciągała i przyciągała. 

– Jedz wolniej, bo jeszcze się udusisz – rzuciła w jego stronę Ebrill, wstając od stołu i znowu podchodząc do okna.

Drych powiódł za nią wzrokiem. Nie wiedział, co to powoduje, ale nagle poczuł niepokój.

Dziecina i opiekunWhere stories live. Discover now