Był nędznikiem. Słabeuszem. Godną pożałowania kreaturą, którą prędzej czy później miała dopaść kara i zapomnienie.

To samospełniające się proroctwo, ciągnące się przez całe życie księcia, źródło rozlicznych obaw i lęków... W końcu mogło się ziścić. Z całą siłą.

Bez względu na próby przezwyciężenia tego, co okazało się nieuniknione.

Od paru godzin leżał w bezruchu na posłaniu, nie mogąc zmrużyć oka. Bezskutecznie usiłował przekroczyć granicę jawy i snu, by choć na chwilę móc wyrwać się ze szponów okrutnej rzeczywistości.

Pokuty, którą sam na siebie sprowadził.

Nie poruszył się, gdy ciężkie drzwi jego celi nagle uchyliły się. Mężczyzna nie otworzył zmęczonych oczu, słysząc ciężkie kroki przybysza odbijające się echem od ścian jego więzienia, przekonany, że stanowiło to jedynie wytwór jego wyobraźni. Od kiedy znalazł się pod kluczem, wszystko wydawało mu się snem.

Ten widać miał być inny od reszty.

Wizja nie chciała go opuścić, toteż w końcu powoli otworzył oczy. Ku jego zaskoczeniu, w progu majaczyła wysoka, postawna sylwetka odziana w charakterystyczny, złoty strój. W dłoni dzierżyła lśniący trójząb.

– Orm – rozległ się dudniący głos Arthura, zwanego przez ludzi Aquamanem, niedawno koronowanego Wszechwładcy Siedmiu Mórz i Oceanów. – Przepraszam za to nocne najście, ale... – Przybysz wyraźnie chciał coś jeszcze dodać, lecz głos uwiązł mu w gardle, gdy dokładniej przyjrzał się cieniowi, kulącemu się na posłaniu w kącie klaustrofobicznej celi.

Więzień, będący jego przyrodnim bratem, przedstawiał sobą obraz nędzy i rozpaczy.

Niemożliwe, co potrafi zrobić z człowiekiem samotność i brak wiary w lepsze jutro, pomyślał Arthur i ciężko westchnął.

Książę w niczym nie przypominał dawnego siebie. Był całkowitym przeciwieństwem arystokraty, którego trzy miesiące wcześniej poznał jako władcę Atlantydy. Po młodym mężczyźnie, cechującym się równie wybuchowym, co walecznym charakterem, graniczącej z narcyzmem pewnością siebie oraz żarem w oczach nie pozostał ślad.

Zniknął bezpowrotnie lub zapadł w głęboki stan uśpienia.

Jego niegdyś ogoloną na gładko twarz o szlachetnych rysach spowiła gęsta szczecina jasnego, pozieleniałego od brudu zarostu, a cera przybrała niezdrowy, trupioblady odcień. Błękitne, obecnie przekrwione oczy, okolone ciemnymi półokręgami, spoglądały na niego z bladej jak śmierć twarzy. Wyczekująco, z przyćmionym przez zmęczenie zaciekawieniem.

– Po co przyszedłeś? – zapytał go więzień zachrypniętym głosem, powoli podnosząc się do siadu i wbił w niego zimne spojrzenie jasnoniebieskich oczu. – Jest środek nocy – dodał, choć w gruncie rzeczy nie był tego pewien.

W miejscu, w którym się znajdował, zawsze dochodziło niewiele światła z powierzchni.

– Musiałem zobaczyć, jak się trzymasz. Nie mogę przestać myśleć o twoim procesie, bracie.

Orm w milczeniu zniósł ciężar tego słowa. Brat. Nawet nie zamierzał kłócić się ze słowami Arthura. Podczas trwania rozprawy tyle razy, ile zaprzeczał ich pokrewieństwu, tyle razy starszy mężczyzna jak na złość upierał się przy swoim.

I choć nie miał odwagi przyznać tego przed samym sobą, to jedno pojedyncze słowo zawsze poruszało w nim strunę, o której istnieniu przez lata nie miał pojęcia.

You've reached the end of published parts.

⏰ Last updated: Mar 25, 2019 ⏰

Add this story to your Library to get notified about new parts!

Błękit jaśminu (Aquaman: Król Orm x OC)Where stories live. Discover now