Rozdział 2. „Błękitna ambrozja"

370 24 5
                                    




****

Cześć! Przed wami kolejny rozdział, tym razem dłuższy tak, jak obiecałam :D Dziękuję bardzo za pierwsze gwiazdki i wyświetlenia <3 Zawsze miło się człowiekowi robi, gdy widzi, że komuś się podoba i docenia pracę. Mam nadzieję, że poprzedni rozdział zainteresował was na tyle, by kontynuować przygodę z moim opowiadaniem.

Nie przedłużając, przejdźmy do opowieści i miłego czytania!

****

Autokar zjechał z autostrady. Jechał teraz główną ulicą, zbliżając się do miasta. Pogoda była tu zdecydowanie lepsza niż w Detroit. Śnieg całkiem już stopniał a i temperatura wydawała się wyższa przez wzgląd na rażące słońce i bezchmurne niebo. Wszystko układało się tak jak zaplanowano. Pasażerowie powoli wybudzali się ze swoich drzemek i śpiącym wzrokiem spoglądali na zegarki i smartfony. Wyglądało na to, że naprawdę zbliżali się do celu. Kara otworzyła szerzej oczy a na horyzoncie ujrzała piętrzące się szczyty,  wysokich budynków Toronto. Potrafiła dostrzec charakterystyczną wieżę CN , która już na zdjęciach robiła na niej ogromne wrażenie. Poziom ekscytacji wzrósł na myśl o ciepłym, bezpiecznym domu, o który tak długo walczyła. Razem z Alice. Nie zapominając o Lutherze, który siedział zaraz przed nią i chyba jeszcze się nie "wybudził". Z resztą to samo tyczyło się Alice. Dziewczynka oparła głowę o ramię Kary i przykryta starannie kocem, spała jak zabita. Androidka nawet nie śmiała budzić małej. Zasłużyła na porządny odpoczynek. Spojrzała na nią. Była teraz taka spokojna, bezpieczna, wolna. "Wolna" - Kara lubiła wydźwięk tego słowa. Teraz w końcu mogła się przekonać co tak naprawdę znaczy.

   - Dojeżdżamy. - Usłyszała przyjemny głos Rose zza tylnego fotela. Dojrzała promienny uśmiech. Odwróciła głowę i odwzajemniła się tym samym. - Napiszę do Phila. Już nie może się doczekać aż cię pozna.

   - Nie wiem ile razy mam ci dziękować, Rose. Tyle dla nas robisz, mimo że my nie zrobiliśmy dla ciebie nic... - Zaczęła z wdzięcznością Kara.

   - Już się nadziękowałaś kochana. - Przerwała jej Rose.

   - Ja po prostu nie wiem jak mam się odwdzięczyć. - Przyznała.

   - Nie musisz nic robić, Kara. Na nic nie liczę. Wasze szczęście będzie moim prezentem. Więcej nie oczekuję w zamian. - Rzekła całkowicie poważnie, po czym rzuciła okiem na siedzącego obok syna. Chłopak miał przymknięte oczy i był całkowicie pochłonięty muzyką, która leciała w jego słuchawkach.

   - Z resztą... - Zaczęła ponownie kobieta. - Już mi pomogłyście. - Zbliżyła się do Kary. - Mam na myśli Adama. - Rzuciła jej porozumiewawcze spojrzenie i oparła się o swój fotel. Kara wiedziała o czym mówiła Rose. Adam był nigdyś stanowczo przeciwny pomocy androidom. Nie wierzył, że pod warstwą syntetycznej skóry, mięśni, przewodów, wielu litrów tyrium i mnóstwu systemów kryje się inteligentna istota, świadoma swojego istnienia, która odczuwa, pragnie i żyje. Chłopak nie chciał, by jego matka pomagała tym "kupom złomu i plastiku". Jednak coś w nim pękło. Być może to nie tylko dzięki Karze. Być może pokojowe powstanie androidów wzbudziło w nim wiarę. Minęły cztery dni od tego wydarzenia a w mediach na całym świecie huczało o demonstracji i nic nie wskazywało na to, że zamierza ucichnąć. Powoli rozpoczynano działania polityczne, mające na celu ustabilizowanie sytuacji w całym kraju. Zgromadzenia dotyczące praw androidów zaczęto powoli organizować a władze planowały pokojową współpracę z nową, inteligentną rasą. Kara miała nadzieję na przyznanie im należytych praw. by kiedyś, kto wie, powrócić do Detroit, w którym wszystko się zaczęło. Chociaż nie miała pewności czy byłaby w stanie znów tam zamieszkać. Zadawała sobie wiele pytań, pozostawiając je, póki co, bez odpowiedzi.

ŻYWI | Detroit : Become Human Where stories live. Discover now