- Więc chyba czas ruszać.

Odezwał się nagle młodzieniec. Wszyscy spojrzeli na niego nieco zdziwieni. Nie spodziewali się, że cokolwiek powie. Jego głos zdawał się jakby lekko drżeć z zimna. Wzrok miał utkwiony w ziemi i w zasadzie trudno było stwierdzić, czy to on wypowiedział te słowa. Żaden z nich do końca nie wiedział, co mu odpowiedzieć. Nadal nie chcieli stąd wychodzić. Dopiero milczący dotychczas wąsacz poparł słowa blondyna, zmuszając ich niejako do działania.

- Tak, czas ruszać.

Jego głos okazał się wyjątkowo nieprzyjemny. Niczym zgrzyt. Jednakże podziałał, bo wszyscy momentalnie wyrwali się z tej dziwnej zadumy i zaczęli zbierać do wyjścia. Młodzieńcowi i brunetowi przypadło noszenie prowiantu. Christopher miał znaleźć drogę, jako że najczęściej przechadzał się po "nowym" Londynie. Jedyne, co musieli jeszcze zrobić, to zameldować wyjście. Ruszyli szybkim krokiem do bramy, wymijając po drodze inne grupki biegające na wszystkie strony. Na placu panował niesamowity gwar. Cała chmara czarodziejów kotłowała się w bezskutecznych próbach dojścia do ładu. Znaczna mniejszość kierowała do bramy, tak jak i Barker wraz z towarzyszami. Na miejscu zaś czekało już kilku strażników, wydających coś jeszcze ludziom w kolejce. 

- Numer grupy... - zażądał zmęczonym głosem jeden z czarodziejów na bramie, gdy w końcu nadeszła ich kolej.

- E-07. - wyrecytował rudy brodacz, na co strażnik jedynie skinął głową i zaczął szukać czegoś w skrzyni za swoimi plecami.

- Proszę. Nie zgubcie tego, bo jeszcze nasi zaczną do was ciskać zaklęciami. - każdemu z nich wręczył niewielkich rozmiarów blaszkę, na której wyryte było imię i nazwisko właściciela wraz z numerem grupy oraz namiotu. - A teraz ruszajcie. Niech Bóg będzie z wami, czy w co tam sobie wierzycie...

Po tych słowach nie byli mu w stanie już nic odpowiedzieć. Po pierwsze: nie wiedzieli co, a po drugie: od razu zostali wypchani przez inne grupy, zbierające się już w wąskim przejściu. Odeszli jeszcze kilkanaście metrów i odwrócili w kierunku obozu. Ostatni raz mogli go obejrzeć na kilka najbliższych dni. Patrzyli jeszcze przez chwilę z tęsknotą na wesoło płonące ogniska w oddali. Lecz potem musieli ruszać. Czas naglił.

***

Mijały godziny. Towarzystwo nawet jeśli chciało porozmawiać, to śnieżyca skutecznie odbierała im taką możliwość. Płatki śniegu wirowały we wszystkie strony, wpychając się do oczu, uszu i ust. Lodowaty wiatr smagał ich twarze, powodując uczucie podobne do cięcia żyletkami. Lecz powoli parli naprzód. Bardzo powoli i ledwie kilkanaście minut wystarczyło, by każdy z nich miał dość. Krok za krokiem szli przez chmurę białego zimna, przemierzając kolejne ulice w kierunku wskazanego im obszaru. Po dwóch godzinach w końcu musieli się zatrzymać. Żaden z nich nie mógł już iść dalej bez chociaż chwili wytchnienia. Za schronienie posłużył im jakiś wbudowany w mury miasta przystanek autobusowy. Śnieg wciąż co prawda tu padał, ale o wiele mniej zacięcie. Wszyscy mogli otrzepać się z białego puchu i usiąść, stękając przy tym z niewyobrażalną wręcz ulgą. O jedzeniu żaden nawet nie myślał. Aktualnie nic nie mogło przejść przez ich przełyk.

- Ile jeszcze drogi... - w końcu odezwał się brunet, kierując pytanie do Christophera.

- Nie wiem na pewno. Zdaje się, że przeszliśmy trzy kilometry. - zawahał się na chwilę - Jeszcze osiem.

Czarodziejowi zdawało się, że usłyszał jakiś jęk lub dwa. Nie był jednak pewien przez wyjący wiatr. Wnęka niestety nie chroniła ich całkowicie od hałasu. 

You've reached the end of published parts.

⏰ Last updated: May 06, 2019 ⏰

Add this story to your Library to get notified about new parts!

Cienka granicaWhere stories live. Discover now