Część II

53 1 2
                                    

1 grudnia, 2027 roku  

Na dzień dobry przywitał go zimny podmuch pochodzący z okna. Omiótł wściekłym wzrokiem najpierw swój natrętny budzik, a potem łopoczące na wietrze żaluzje. Bardzo lubił spać przy otwartym, bo uważał że duszność podczas snu to najgorsze, co może być. To odbiło mu się dzisiaj czkawką i musiał wygramolić cielsko ze swojego łóżka, by naprawić błąd z dnia poprzedniego.  Zamknął gwałtownie okno, aż jego dzwoniący towarzysz podskoczył na szafce, zaczynając preludium do lamentów. Chris chcąc uniknąć słuchania tego, szybko wybiegł z pokoju do łazienki, gdzie pośpiesznie umył zębiska oraz ogolił twarz. Zjadł naprędce przygotowane śniadanie, po czym wybiegł do pracy.  Wychodząc z domu ponownie powitał go, tak jak poprzedniego dnia, podmuch zimnego powietrza, pod którym skulił się w sobie. Ten jednak był o wiele gorszy od poprzedniego. Na dodatek jego czarny ubiór nieustannie bombardowały śnieżynki, którymi obficie sypało z nieba. Amnezjator nawet nie spojrzał w górę, tylko biegiem ruszył do ministerstwa. Wymijał mugoli, nie mając nawet czasu, by się na nich o coś wściekać. W ciągu 10 minut zdołał dotrzeć do miejsca pracy, gdzie wpadł z rozpędem nie witając się po drodze z nikim. Kątem oka dostrzegł, że panuje o wiele większe poruszenie, niż zwykle. Jeszcze w windzie dostał wezwanie od Billa i doskonale wiedział, co to oznacza. Nie myśląc wiele, a nawet otrzepując siebie ze śnieżnego pierzu, wpadł do biura swojego szefa.

- Jesteś! - Ten krzyknął z radością, wstając znad jakiś dokumentów. - Już się zaczęło, każdy z was zostaje wysłany zaraz po przyjściu!

- Czy rzeczywiście ta burza powoduje właśnie to? - Spytał zdyszany dopiero po chwili, chcąc złapać oddech. 

- Obawiam się, że tak. - Mruknął ponuro okularnik za biurkiem. - W całym mieście potrzebni są amnezjatorzy! Ba, zaprzęgli do tego większość ministerstwa!

Christopher wpatrywał się tylko w niego, nie wierząc własnym uszom. Był świadom, że to nie jego ostatnie dzisiaj zadanie... Dlatego chwycił mocniej różdżkę w kieszeni i burknął do Corbetta, nie pozwalając mu dokończyć, nawet gdyby chciał.

- Gdzie?

- Posiwiały brodacz, posterunek policji na Victoria Embankment. 

Barker spojrzał tylko jeszcze w oczy swojemu przyjacielowi z pracy, dając do zrozumienia że zrobi, co w jego mocy. Ten odwzajemnił spojrzenie, spoglądając na niego ze śmiertelnie poważnym wyrazem twarzy. W końcu Chris przerwał ciszę.

- Wrócę jak najszybciej. 

Bill kiwnął mu głową na dowód, że zrozumiał i usiadł przy biurku, wracając roztargnionym wzrokiem na dokumenty. Wezwany czarodziej wycofał się z biura, nie oglądając się za siebie. Czym prędzej wybiegł z ministerstwa, wychodząc z powrotem na ziąb. Spoglądał dłuższą chwile przez istny grad białych drobin, targanych przez silne podmuchy wiatru. Był rozgrzany, dlatego już nie kulił się pod swoim płaszczem pod wpływem temperatury. To nie zmieniało jednak faktu, że kompletnie nic nie widział. Dopiero w tym momencie dotarło do niego, jak ciężki to będzie dzień...

- Obyś zdechł! - Warknął w przestrzeń, wiedząc, że i tak nikt go nie usłyszy.

Nagle zapałał szczerą nienawiścią do autora tej dziwniej burzy śnieżnej. Skoro objęła ona całe miasto, oczywistym było że amnezjatorzy wraz z całym ministerstwem będą mieli roboty aż potąd. Co najmniej do końca tygodnia (a był wtorek). W końcu postanowił wypełnić obietnicę złożoną przełożonemu i wbiegł do jakiegoś zaułka, w celu teleportacji. Po drodze wydawało mu się, że potrącił kilka zwierząt oraz ludzi, nie przejęło go to jednak. Twardo tylko parł do przodu, roztrącając kurtynę ze śniegu niczym taran. Obejrzał się tylko jeszcze wokół siebie przy wbieganiu w ciemną wnękę. Nie wstrzymując kroku, od razu przeniósł się na umówiony adres. Świat wokół niego nagle zawirował, a on sam poczuł typowe dla teleportacji odczucia. Z początku mógł odnieść wrażenie, że teleportacja się nie udała. Śnieg tak jak przesłaniał mu widok, tak robił to dalej. Dopiero po dłuższej chwili mógł przyjrzeć się lepiej otoczeniu i stwierdzić sukces. Jego wzrok padł na kilka brudnych i zaniedbanych śmietników w rogu, po czym nie zastanawiając się dłużej wyszedł na ulice do ludzi. Chociaż tych ostatnich nie widział i raczej ich tam nie było, zważywszy na pogodę. Omiótł wzrokiem okolice, starając się przeniknąć białą zasłonę i ruszył pędem w umówione miejsce, gdy tylko dostrzegł białe ściany posterunku, na których tle zanikały bombardujące z nieba płatki. Wbiegł do środka, otrzepując się wściekle ze śniegu. Potrzebował dłuższej chwili, zanim ostatecznie ogarnął nieco swój ubiór. Rozejrzał się po wnętrzu budynku i od razu dostrzegł wspomnianego przez Billa brodacza. Ubrany w strój robotnika mężczyzna siedział na krześle, kuląc się ze strachu. Cały dygotał, wpatrując się gdzieś w ścianę i kompletnie nie zauważył wchodzącego czarodzieja. Barker podszedł do niego spokojnym krokiem, próbując ukryć pogardę. Nie dość, że mugol, to jeszcze trzęsący się cały ze strachu, jak jakiś traktor. Udało mu się przyjąć tylko mniej ponury wyraz twarzy niż zwykle, to jednak w jego mniemaniu wystarczyło. W końcu, i tak zaraz mu wymaże pamięć.

Cienka granicaWhere stories live. Discover now