Część IV

44 1 2
                                    

Henry właśnie śnił niezwykle dziwaczny sen... Stres i zmęczenie widocznie przeniknęły do jego podświadomości, tworząc tę pokręconą wizję. Ministrowie i doradcy nie opuścili go nawet podczas odpoczynku, wydzierając się na niego i tworząc smoki z niczego. A to wszystko nieustannie obsypywane solą z nieba. Trącali go, wykrzykując jakieś oskarżycielskie hasła. Jak się wkrótce okazało, ku rozpaczy premiera, trącano go także na jawie. Otworzył leniwie oczy, w ciemności dostrzegając rozgorączkowaną twarz jednego ze swych doradców. 

- Panie Premierze, musi Pan natychmiast wstać! - Szturchał go nadal, nie widząc najwyraźniej, że ten już nie śpi. 

- Zostaw mnie! - Warknął wściekły, energicznie odtrącając go.

Nieproszony w sypialni gość speszył się nagle, cofając rękę jak oparzoną. Spojrzał z lekkim przestrachem na śpiącego, jak gdyby zrozumiał, że posunął się nieco za daleko. Dolan może i nie widział za wiele w ciemnościach, zdołał się jednak domyślić przyczyny nagłego cofnięcia kończyny. Westchnął ciężko, patrząc z politowaniem na ciemną sylwetkę intruza. 

- Nie odpowiadał Pan na pukanie... - Stojący nad łóżkiem zaczął tłumaczyć się zakłopotany.

- No już, już! Mam nadzieję, że to ważna sprawa... - Przerwał mu, machając niedbale ręką.

Czasami zastanawiało go, jaka jest różnica w traktowaniu pomiędzy królową a premierem Wielkiej Brytanii. Zdarzało się, że irytowało go już nieustanne przepraszanie w jego obecności. Miał wrażenie, jak gdyby cofnęli się o kilkaset lat. Czasem miało to jednak swoje zalety... Niestety obecna sytuacja do nich nie należała. Denerwowało Henry'ego, że doradca siłą nie wywala go z łóżka. W tej sytuacji samemu musiał zachować rozsądek i zmusić siebie do wstania. Podszedł do ściany, by zapalić światła i odprowadził wzrokiem uciekającego z pokoju mężczyznę. W blasku lamp dostrzegł, że był on wyjątkowo młody. Zapewne zatrudnili go dopiero niedawno. I gdy tylko chłopak opuścił pokój, zamykając za sobą drzwi, Dolan jęknął żałośnie. Miał nadzieje, że chociaż przez te kilka godzin snu pozostawią go w spokoju. "Niestety, jak widać Londyn nie śpi..." przemknęło mu przez głowę i wywołało szyderczy uśmiech na jego twarzy. Założył pierwsze, co mu wpadło w ręce i podszedł do drzwi. Złapał za klamkę i odetchnął głęboko, chcąc przygotować się na kolejne problemy. Przekręcił zimny metalowy przedmiot w swojej dłoni i wyszedł na korytarz, gromiąc wzrokiem tego, który zabrał mu tak drogocenny sen. Ku uciesze głowy państwa, ten nie speszył się, najprawdopodobniej w ogóle tego nie zauważając. Zaczął prowadzić go korytarzami, tłumacząc po drodze powód wizyty w sypialni.

- Pod rezydencją zbierają się ludzie! Powinien Pan do nich wyjść!

- Tak? A czego oni ode mnie chcą o tej godzinie? - Spytał się nieco żartobliwym tonem.

Chciał nieco rozluźnić atmosferę, jednak jego przewodnik najwyraźniej tego nie wyłapał. Kontynuował swoją paplaninę, zapewniając im obu rozrywkę podczas marszu.

- Ochrona ściąga już posiłki na miejsce. Może to jednak nie wystarczyć na tylu ludzi!

- Raczej nie będą szturmować budynku... - Przetarł dłonią twarz, śmiejąc się w duchu z naiwności swojego aktualnego kompana.

Akurat w tym momencie dotarli na miejsce. Czekała już tam kolejna dwójka ochroniarzy, która otworzyła mu drzwi przed nosem. Premier chcąc, nie chcąc musiał wyjść na zimne powietrze. Wzdrygnął się pod wpływem temperatury, starając jednak to ukryć. Za chwilę miał zapewne wygłaszać mowę, dlatego powinien wyglądać pewnie. Podszedł ostrożnie do balustrady balkonu, by spojrzeć w dół na istne setki albo i tysiące ludzi pod jego domem. Nie chciał nawet myśleć, po co przyszło tu tylu ludzi o tej porze, chociaż w duchu znał odpowiedź. Po kilku sekundach słuchania tego bezsensownego gwaru, wyłapał w końcu jakieś powtarzające się hasła. Dotyczyły one oczywiście beznadziejnej sytuacji miasta i obwiniały rząd za zaniedbanie Londyńczyków. Zarzucali mu, że kompletnie nic nie robi z paranormalnymi wydarzeniami w mieście, wylegując się swojej rezydencji. Henry jeszcze nigdy nie doświadczył czegoś takiego, ale doskonale wiedział, czym to śmierdzi. Zmianą władzy.

Cienka granicaWhere stories live. Discover now