23 Liam

3.2K 237 21
                                    

Gapię się ślepo w jeden punkt, dopóki wraz z głosem Ethana nie zaczyna docierać do mnie rzeczywistość. Nie rozpoznaję jego słów. Wszystkie brzmią tak samo, zlewając się w jeden wielki bełkot. Mimo to kiwam tępo głową i cofam się o krok pozwalając mu zniknąć za drzwiami mojego mieszkania.

Tego potrzebuję.

Potrzebuję chwili samotności.

Potrzebuję się skupić.

Potrzebuję planu.

Słyszę ciche kliknięcie zamka i pozwalam sobie zaczerpnąć powietrza. Palą mnie płuca. Nieprzyjemne uczucie, jakby coś zżerało mnie od wewnątrz.

Jezu... muszę usiąść.

Cofam się jeszcze o krok i opadam na wyściełaną miękką gąbką puf. Opieram łokcie na kolanach, a dłońmi uciskam skronie, pragnąc odpędzić od siebie panujący wokół chaos.

Potrzebuję spokoju, jednak ta cholerna burza w mojej głowie rozszalała się już na dobre.

Pieprzony Matt i moja niewyparzona gęba.

Podnoszę wzrok i gapię się w lampę, dopóki jarzące światło nie zaczyna drażnić moich tęczówek. Nie lubię tego mieszkania. Jest zbyt zimne. Zbyt nowoczesne. Wiecznie sterylnie czyste. Zupełnie jakby nikt tutaj nie mieszkał.

Jest tyle rzeczy, którymi powinienem się zająć. Przecieram twarz, czując jak nieprzyjemny dwudniowy zarost drażni moją skórę.

Potrzebuję snu. Jezu, tak strasznie potrzebuję na kilka godzin zapomnieć o całym tym gównie. Mimowolnie wracam myślami do ostatniej dobrze przespanej nocy. Jak mogłem to spieprzyć?

Kurwa. Zerkam na zegarek i czym prędzej wybieram numer do recepcji.

– Tak, panie Cavendish?

– Pete – mówię z wyraźną ulgą w głosie. Jezu, jak dobrze, że to on. – Możesz mi powiedzieć czy moja siostra wciąż ma u siebie gości?

– Oczywiście panie Cavendish, proszę dać mi chwilę już sprawdzam. – Słyszę, jak stuka w klawiaturę i zastanawiam się, ile czasu może zając sprawdzenie pieprzonego rejestru.

– Pete? – Poganiam go.

– Już, już. Przepraszam – mówi. – Wygląda na no to, że pana siostra nie przyjmowała dzisiaj gości.

– Jesteś pewien? Sprawdź jeszcze raz – mówię, kompletnie zbity z tropu.

– Tak, jestem pewien, panie Cavendish.

– Był tutaj Ethan – mówię. – Czy wychodził już z budynku?

– Niestety, ale moja zmiana zaczęła się dopiero dwadzieścia minut temu, w tym czasie nikt nie wchodził ani nie opuszczał budynku. Zgodnie z pana życzeniem, nie mamy też obowiązku raportowania w systemie wizyt pana Price'a. – Kurwa, to samo tyczy się Willow. I nagle zaczynam żałować swojej decyzji.

– Posłuchaj mnie, Pete – zaczynam, układając sobie w głowie co właściwie chcę powiedzieć. – Możesz zajrzeć do mieszkania mojej siostry i upewnić się czy ktoś u niej jest?

– Aha... – waha się. – Nie bardzo wiem jaki mógłbym podać powód swojej wizyty – mówi niepewnie. – To nawet nie jest standardowa procedura. Może wyślę kogoś z ochrony?

– Kurwa – przeklinam do słuchawki.

– Proszę chwileczkę, zaczekać – mówi, po czym słyszę szelest odkładanej słuchawki i odchodzące z oddali głosy ludzi. – Panie Cavendish?

–Tak?

– Pan Ethan i panna Harvey opuścili właśnie budynek.

– Dobrze – oddycham z ulgą, czując jak węzeł wokół mojego serca lekko poluzował. – Wezwij dla niej taksówkę.

– Wsiedli razem do samochodu pana Ethana – chrząka.

– Okej, to dobrze. Mam jeszcze jedną prośbę.

– Słucham?

– Niech kierowca odwiezie jutro pannę Harvey do pracy. I niech na nią zaczeka aż skończy, a później odwiezie ją do domu – mówię. – I zorganizuj bukiet kwiatów. Duży. Największy jaki znajdziesz i niech ktoś z dostarczy go do Price Consulting.

– Oczywiście. Róże?

– Nie. Nie wiem. Może... Cholera. A ty jak uważasz? – Jezu, dlaczego pytam go o zdanie?

– Tak – chrząka z zakłopotaniem. – Myślę, że to dobry wybór panie Cavendish. Czerwone?

Przypominam sobie moje pierwsze spotkanie z Willow i to jak cudownie wyglądały jej włosy rozsypane na białej pościeli. Byłem zalany w sztok, ale ten obraz jakimś cudem wyrył się w mojej pamięci. A później przypominam sobie jej kurewsko długie nogi obleczone w ciasne białe spodnie i znikające między tymi nogami niewielkie białe majteczki. Jezu, co to był za widok.

– Nie, nie czerwone. Może... Białe?

– Białe róże – powtarza i stuka w klawiaturę. – Wyraz lojalności i szacunku – czyta, wyraźnie pochłonięty swoim zadaniem. – Idealne, gdy spieprzy się sprawę.... tak tutaj ktoś napisał – chrząka z zakłopotaniem.

Przez chwilę zastanawiam się czy nie kazać mu dołączyć biletu na mój jutrzejszy mecz, ale mam dziwne przeczucie, że i tak by się nie tam nie pojawiła. Właściwie, to mógłbym obstawić za to swoje lewe jądro.

– Zamawiaj taki bukiet codziennie do odwołania. Dzięki, Pete. 

***

Hej Kochani,

Dzisiaj krótko, ale chyba lepiej niż wcale :P Niestety nie mam ostatnio zbyt dużo czasu, ale obiecuję, że będę się starać.

Uściski <3

E.

Lovewrecked. Połączeni namiętnościąOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz