Rozdział XI

34 3 31
                                    

 Nerwowo bawiłem się palcami, siedząc na przednim siedzeniu samochodu. Przeklinałem teraz w myślach ten moment, kiedy postanowiłem śpiewać podczas gry na gitarze. Już wyobrażałem sobie nauczycielkę zatykającą uszy...

Mama wesoło pośpiewywała i byłem pewny, że gdyby nie prowadziła, to zacierałaby w tym momencie ręce. Grało mi to na nerwach, ale się nie odezwałem. Przy kłótni kobieta posługiwała się nader logicznymi i uniwersalnymi argumentami o treści „nie pyskuj", „w moim wieku to" oraz „dla mnie rodzice by tego nie zrobili".

Nie minął nawet kwadrans, a pojawiliśmy się przed małym, kolorowym budynkiem, który w jakiś sposób przypadł mi do gustu. Prywatna szkółka pani Lidii Gaik wyglądała tak... zachęcająco.

Weszliśmy do korytarzyku, w którym wszędzie stały kwiaty i instrumenty oraz inne elementy związane z muzyką. Chociaż był tu nieład, to zdawało się, że wszystko znajduje się na swoim miejscu.

— Dzień dobry, dzień dobry! — przywitała nas nauczycielka.

Kobieta przedstawiała się... interesująco. Zbiegła po schodach z zarumienionymi policzkami i czerwonym, nieco dużym, orlim nosem. Miała rude włosy, sterczące na wszystkie strony, twarz całą pokrytą piegami. Była strasznie chuda i blada, nogi wyglądały jak szczudła. Mimo że nie zachwycała urodą, to w jakiś sposób sprawiała, że na jej widok chciało się uśmiechnąć, bynajmniej nie z politowania. Z miejsca poczułem do niej sympatię.

— Dzień dobry pani Lidio — odpowiedziałem równocześnie z mamą.

— Jakie pani? — Machnęła dłonią. — Lidka jestem. A teraz weźmiemy panicza na przesłuchanie i zobaczymy czy się nadaje!

Bezpośrednie.

Po chwili nauczycielka wzięła mnie w swoje obroty. Nim się obejrzałem, wykonywałem ćwiczenia mające na celu rozgrzać moje struny głosowe. Po chwili musiałem śpiewać jakieś teksty piosenek. Zdziwiłem się, że w ogóle się nie zestresowałem. Widocznie taki był urok pani Lidii, człowiek się przed nią nie krępował.

Słuchała każdego pojedynczego dźwięku ze szczerym zainteresowaniem i skupieniem wyrysowanym na twarzy. Kiedy skończyłem, oznajmiła:

— Nie ukrywam, w niektórych miejscach odrobinę wyjesz, ale to się jeszcze naprawi. Reszta przyzwoicie.

Gdyby powiedziałaby to jakaś inna osoba, pewnie bym się już nie odezwał w jej obecności, ale widocznie nie dotyczyło to pani Gaik. Po prostu skinąłem głową i podziękowałem, a reszty dowiedziała się jak zwykle ciekawa mama. Była niezwykle zadowolona z siebie po usłyszeniu werdyktu i zawołała tylko:

— Wiedziałam!

Natasza natomiast nie mogła uwierzyć, że ktoś uznał, iż mój głos się do czegoś nadaje. Zaczęła twierdzić, że albo śpiewałem z playbacku, bo nikt nie byłby na tyle głupi, aby mnie przyjąć, albo mama opłaciła sowicie nauczycielkę. Zmieniłem prędko temat, pytając się o lokalne ploteczki, o których dziewczyna z chęcią mi opowiedziała.

Część starych znajomych poznajdowała drugie połówki, inni zaręczyli się, a jeszcze jedni ze sobą zerwali. Typowe. Nat wciąż pozostawała wolna, z czego była niezmiernie zadowolona. W jej opinii chłopcy wciąż nie grzeszyli rozumem (to uwłaszczające).

Rozmowę przerwało nam dopiero moje wyjście na zewnątrz. Szczególnie wyjątkowe, bo na polanę w środku lasu, czyli „Łąkę Chabrową", na której byłem wcale nie dawno — nie wiadomo było dokładnie, dlaczego tam powstała — aby zostać tam na noc i oglądać deszcz kwadrantyd, czyli, prościej mówiąc, spadających gwiazd. Przygotowaliśmy mnóstwo ciepłych koców, jedzenia i oczywiście termosów z kawą i herbatą. Niebo nieprzesłonięte chmurami zawsze oznaczało mróz. Zapakowaliśmy tony rzeczy na sanki, ubraliśmy się w najgrubsze rzeczy, po czym spotkaliśmy się z panią Agatą i Catherine.

ɴɪᴇ ᴡʏᴅᴀᴊ ᴍɴɪᴇWhere stories live. Discover now