5. Upadek

45 1 0
                                    

Obudził się cały zlany zimnym potem. Dyszał ciężko, dygotał jak w febrze. W głowie wciąż dźwięczały mu słowa dziewczynki, rozbrzmiewał jej miękki, dziecięcy, niepokojąco znajomy głos. Wokoło zalegały nieprzeniknione wzrokiem ciemności, panowała głucha, dźwięcząca w uszach cisza. Musiała minąć dłuższa chwila, zanim do niego dotarło gdzie był. Gdzie był, co tu robi, i kim właściwie jest.

W końcu doszedł jako tako do siebie. Zaczął zwlekać się z ogromnego łoża, budząc kilka ze śpiących w pobliżu hurys. Kobiety przeciągały się jedna za drugą, zgrabnie niczym dzikie koty, zerkając na niego zaspanym, pytającym spojrzeniem. Jedna z nich - jego nowa faworyta, ponętna brunetka o pełnych kształtach, próbowała go zatrzymać. On jednak odtrącił od siebie delikatną, zdobną w złote pierścienie dłoń, i gestem przywodzącym na myśl odganianie natarczywej muchy, rozkazał pozostawić go w spokoju. Po niedawnym "incydencie" w hali tronowej, gdzie w napadzie gniewu spopielił jedną z natrętnych faworyt, kobieta nie miała odwagi mu się sprzeciwić, i natychmiast odstąpiła.

Wstał, i chwiejnym krokiem ruszył w stronę wyjścia na balkon. Uchwycił stojący po drodze dzban wina, zaczerpnął kilka głębokich haustów wprost z szyjki, rozlewając przy tym większość trunku na obnażony tors. Dostrzegłszy kątem oka stojące pod ścianą lustro, obejrzał się, i niby od niechcenia przyjrzał swemu odbiciu. Niepewny tego, czy widzi umięśnioną sylwetkę herosa, czy może raczej chudszą, nieco zaniedbaną wersję samego siebie, cisnął dzbanem w kryształ, który rozpadł się z brzękiem na setki drobnych kawałków. Gdzieś za plecami, słyszał szemranie zaniepokojonych hurys, lecz zupełnie je zignorował.

Wypadł na obszerny, ciągnący się wokół wieży balkon, oparł o marmurową barierkę, zaczerpnął głęboki wdech. Zimne, rześkie powietrze, zadziałało na niego niczym mocne, trzeźwiące sole. Momentalnie zebrał się w sobie, uspokoił skołatane nerwy, oczyścił umysł. Skupił się na zrozumieniu swego stanu, odnalezieniu przyczyny niecodziennego wzburzenia.

Wszystko wskazywało na to, po raz kolejny przyśnił mu się ten dziwny, wyjątkowo realistyczny sen. Znów zmuszony był słuchać niepokojąco znajomo brzmiących głosów, samemu nie mogąc nic powiedzieć, zobaczyć, czy choćby się poruszyć. Wszędzie w około zalegały nieprzeniknione ciemności, a w tle rozbrzmiewało irytujące, mechaniczne "pikanie". I choć doświadczał już podobnych, sennych wizji wcześniej, i to po wielokroć, to tym razem po przebudzeniu czuł się wyjątkowo źle.

"To wszystko przez wczorajszą ucztę, ot wypiłem za dużo, i cały ten trunek mi do głowy uderzył..." - przekonywał sam siebie w myślach.

I rzeczywiście, na ostatniej ze zorganizowanych na jego cześć, cotygodniowych uczt, wypił zdecydowanie za dużo. Niejasno przypominał sobie kolejne, szybko opróżniane kielichy wina. Przypomniał sobie swych wiernych generałów, którzy nie wytrzymując narzuconego przez niego tempa, kolejno zwalali się nieprzytomni pod suto zastawiony stół. Przypomniał sobie swą pijacką przemowę, zakończoną obietnicą rychłego stawienia czoła Strasznej Górze. Przypominał sobie chaos, jaki zapanował wśród jego poddanych, bo ogłoszeniu tej buńczucznej deklaracji. Przypomniał sobie wszechobecny lament, płacz, oraz rozpaczliwe błagania, aby zaniechał wyprawy na górę. Przypominał sobie leżące u jego stóp hurysy, i ich gorliwe zapewnienia, że jeśli tylko odstąpi od swego pomysłu, ofiarują mu rozkosz, jakiej nigdy jeszcze nie doświadczył. I wreszcie przypomniał sobie wielogodzinną, dziką orgię, podczas której dane mu było doznawać przyjemności ciała, jakich wcześniej nie wyobrażał sobie nawet w najbardziej pikantnych fantazjach.

Wspomnienie upojnej nocy sprawiło, że bezwiednie obrócił się w stronę łoża, i spojrzał na wciąż jeszcze spoczywające na nim hurysy. Zapewne pod wpływem jego rozmarzonego, głodnego wzroku, kobiety ożywiły się nagle. Jakby przeczuwając co ma na myśli, zaczęły zbliżać się do siebie nawzajem, przytulać, dotykać, całować. Te początkowo nieśmiałe pieszczoty szybko nabrały tempa, i na jego łożu znów się zakotłowało, od wijących się w ekstazie, nagich ciał. Raz za razem któraś z dziewcząt, niby przypadkiem zerkała ku niemu, i obdarzała go zmysłowym, lubieżnym uśmieszkiem. W rozpalonym podnieceniem źrenicach, dostrzegał wówczas obietnicę kolejnych, niewyobrażalnych dla śmiertelnika rozkoszy.

- Wróć do nas o panie... - nawoływały hurysy. - Pozwól nam się tobą zająć...

Korciło go aby wrócić do łoża, i oddać się we władanie sprawnych palców, ust, języków. A jednak wspomnienie sennej wizji, nie pozwalało mu ruszyć się z miejsca. Nie potrafił wyzbyć się niepokojącego przeczucia, że dziewczynka, chłopczyk, oraz blondynka ze snów, bardzo go teraz potrzebowali. Tak samo mocno, jak on potrzebował ich. Podświadomie czuł, że darzyli go szczerą, bezwarunkową miłością, jakiej nie dała i nie da mu nigdy żadna z hurys, żaden z jego wiernych poddanych. A on darzył ich takim samym uczuciem. Nie miał wątpliwości, że byli gdzieś tam, i z zapartym tchem oczekiwali jego powrotu. A on, równie mocno chciał do nich wrócić.

Wciąż jednak nie wiedział, w jaki sposób miałby to uczynić. Nie wiedział gdzie ich szukać, w jaki sposób do nich dotrzeć. I właśnie to było przyczyną frustracji, która wzbierała w nim od jakiegoś czasu. To właśnie z tego powodu pił ponad miarę, zatracał się w morderczych starciach z demonami, nieustannie oddawał coraz to bardziej perwersyjnym zabawom z hurysami. Robił wszystko co mógł, aby zapomnieć o dzieciach oraz blondynce ze snów. Aby zapomnieć o swojej bezsilności.

Nie potrafił znieść świadomości, że oto on, wszechpotężny władca, nieśmiertelny heros, półbóg, nie potrafił odnaleźć tych, na których naprawdę mu zależało. A przecież szukał tak dokładnie, tak intensywnie, jak tylko potrafił. Latał po całym świecie, i przeczesywał go kawałek po kawałku. Nurkował w jeziorach, rzekach, i morzach, przeczesywał pola i lasy, zagłębiał się w najgłębsze jaskinie. Wyznaczył nagrody za informacje, wysłał tropicieli. Zaciągał opinii wróżbitów, astronomów, kaznodziei, i innych, równie bezwartościowych doradców.

A mimo to kobieta oraz dzieci z jego sennych wizji, wciąż pozostawali poza zasięgiem. Najwidoczniej jakaś potężna siła, skrywała ich przed jego wzrokiem, myliła tropy, konsekwentnie sprowadzała go na manowce. Nie miał wątpliwości, że "coś" przeszkadzało mu w dotarciu do celu, inaczej już dawno by do niego dotarł. I gdyby tylko wiedział kto, lub co takiego to było... Ale przecież on wiedział. Przez cały ten zmarnowany na bezowocne poszukiwania czas, doskonale zdawał sobie sprawę, co leżało u źródła jego niepowodzeń. Bał się przyznać przed sobą samym, ale ta naprawdę wiedział, co torpedowało jego poszukiwania.

- Straszna Góra... - wyszeptał, z trudem przeciskając słowa przez ściśnięte niczym w imadle gardło. - Pieprzona Straszna Góra...

Wystarczyło przejść balkonem na przeciwległą stronę wieży, aby góra ukazała mu się w całej swej złowrogiej okazałości. Wyrastający pośrodku rozległej równiny, majestatyczny kolos, zazwyczaj przytłaczał go swym ogromem. Tym razem jednak nie zamierzał sobie pozwolić, aby widok górującego nad okolicą olbrzyma wytrącił go z równowagi. Zdusił w zarodku niepokój, wzbierający w nim na widok Strasznej Góry, i z podniesionym czołem spojrzał na ginący w burzowych chmurach szczyt.

Przez jakiś czas, mierzył się ze swym odwiecznym nemesis wzrokiem, niczym wojownik wychodzący do śmiertelnego boju z równym sobie przeciwnikiem. A choć kolos pozornie pozostawał niewzruszony, to przybierająca z każdą chwilą na szczycie burza, mogła świadczyć o gniewie, jaki wzbudzała w nim jego zuchwałość. Tym razem nie przestraszył się, nie zamierzał odpuścił, po raz kolejny się cofać. Rozwiązanie zagadki tajemniczych, sennych wizji, leżało przed nim, i oto nadeszła pora, aby po nie sięgnąć. Niezależnie od konsekwencji, musi wyruszyć na Straszną Górę, i się z nią zmierzyć. Poznać prawdę, lub zginąć próbując.

- Idę do ciebie sukinsynu...! - wykrzyknął w noc, a rozdzierające szczyt, potężne burzowe wyładowanie, było świadectwem tego, że Straszna Góra przyjęła jego wyzwanie. 

Upadek PółbogaOnde histórias criam vida. Descubra agora