1. Morderczy szachista

544 49 20
                                    

- Żyjesz Ten? Umarłeś czy obraziłeś się, bo Tae zajął siedzenie z przodu?

Siedziałem na tylnym miejscu auta Kuna, a mój umysł pracował na najwyższych obrotach, planując ucieczkę z imprezy, na którą właśnie byłem transportowany wbrew mojej woli.

Nie mogłem się skupić przez Taylor Swift ryczącą z głośników, a świadomość szybko upływającego czasu tylko pogarszała sytuację. Chińczyk może nie pędził jak szaleniec, ale jego passat nieubłaganie zbliżał się do celu, a mi coraz mniej chciało się wysiadać.

Gdyby miesiąc temu ktoś powiedziałby mi, że będę próbował wykręcić się od wyjścia z przyjaciółmi, które na dodatek sam zaproponowałem, pewnie bym go wyśmiał. A gdyby dodał jeszcze, że w sobotni wieczór będę marzyć tylko o spaniu, poważnie zmartwiłby mnie jego stan psychiczny.

Ale z drugiej strony, miesiąc temu nie miałem pojęcia, że na własnej skórze przekonam się, jak męczące jest rozpakowywanie swoich gratów w mieszkaniu Kuna.

Moi dwaj genialni przyjaciele przewidzieli, że będę stawiać opór, więc zablokowali zamki w drzwiach samochodu, odcinając mi drogę ewakuacyjną. Jedynym wyjściem był skok przez okno, ale to prawie na pewno skończyłoby się moją śmiercią lub jeszcze gorzej - zaklinowaniem w połowie i całkowitą utratą godności, która i tak była w opłakanym stanie po tym, jak Tae stwierdził, że jestem za niski na siedzenie z przodu.

Chociaż nie oszukujmy się, znalazłem się w Korei dlatego, że moja godność przestała istnieć.

Powoli zaczynalem godzić się z tym, że nie ucieknę z samochodu. Postanowiłem, że będę gapić się w okno i do końca drogi nie powiem ani słowa, ale w utrzymaniu dramatycznego nastroju przeszkodzili mi Kun i Tae wrzeszczący "Weeee are NEVER EVER EVER getting back together".

- Nie wierzę, że mi to robicie - westchnąłem cierpiętniczo. Taeyong przestał przeglądać instagrama i spojrzał na mnie z rozbawieniem.

- Mówisz tak, jakby przyjechanie tutaj nie było twoim pomysłem.

Dzięki za wsparcie, Tae. Zawsze można na ciebie liczyć.

Pomysł może i był mój, ale kiedy na niego wpadłem, nie byłem jeszcze świadomy tego, jak szybko będę chciał zrezygnować.

- Właśnie - dodał Kun bezczelnie uśmiechając się do mnie w lusterku. Zdrajca, chciał się wykręcić tym, że ma za dużo nauki, ale TY wymusił na nim obietnicę, że przynajmniej nas zawiezie. Żaden z nas nie zamierzał tłuc się komunikacją miejską, byliśmy na to zbyt zmęczeni.

- Wczoraj twierdziłeś, że jesteś tajskim królem parkietów, a teraz zachowujesz się jakbyś pierwszy raz w życiu szedł na imprezę.

- Jestem tajskim królem tajskich parkietów w Tajlandii. Pierwszy raz w życiu idę na imprezę w Korei. Co jak się nawalę i zapomnę jak się mówi po koreańsku?

Oczekiwałem w miarę inteligentnej odpowiedzi, ale zapomniałem z kim mam do czynienia. Jedynym, na co zdobył się Taeyong było "Johnny". Spojrzałem nierozumiejącym wzrokiem najpierw na niego, a potem na Kuna. Nie było mi nic wiadomo o żadnym Johnnym.

- W takiej sytuacji musisz znaleźć kogoś, kto zna jakiś język oprócz koreańskiego. Tym kimś może być na przykład Johnny - wyjaśnił Tae. - Zapamietaj, wysoki, brązowe włosy i mówi po angielsku, więc na pewno się dogadacie.

Spojrzałem na niego jak na debila i prychnąłem lekceważąco, ale uwagę o Johnnym zapamiętałem. Co prawda był obcym facetem, z którym, jak z wieloma innymi ludźmi, łączyła mnie tylko znajomość angielskiego, ale świadomość, że być może zechce mi pomóc, w dziwny sposób mnie uspokoiła. Widocznie moi przyjaciele mają rację i naprawdę coś jest ze mną nie tak.

°°°

Po przesluchaniu połowy piosenek z Reputation (to chyba ulubiony album Taeyonga) dotarliśmy na miejsce. Kun zagroził, że jeśli nie wysiądę, to jeszcze dzisiaj moje łóżko zostanie zastąpione wielkim koszem z owocami. Nie ukrywam, że lekko mnie to zaniepokoiło, więc zrezygnowany opuściłem pojazd. Chińczyk natychmiast odjechał z piskiem opon. Jestem pewny, że nie do nauki o filetowaniu pstrągów tak mu się śpieszyło.

Ruszyliśmy do wejścia w celu uniknięcia spotkania z wielką chmurą dymu, która wydostała się z rury wydechowej passata. Prawie straciłem zęby, potykając się na wystającym kawałku płyty chodnikowej, co tylko utwierdziło mnie w przekonaniu, że dzisiejszy wieczór to jeden wielki błąd.

W końcu stanęliśmy pod zwykłymi drewnianymi drzwiami. Niby nic specjalnego, ale jednak wolałbym przekroczyć bramę piekieł.

Kiedy przez dłuższy czas nie zdecydowałem się złapać za klamkę, Taeyong rzucił mi zirytowane spojrzenie. Przeżywałem właśnie mały kryzys i już otwierałem usta, aby wyjaśnić przyjacielowi, że nie ma opcji, żebym tam wszedł, gdy nagle drzwi otworzyły się gwałtownie.

Ledwo zdążyliśmy odskoczyć przed zabójczym kawałkiem drewna. Całe moje marne życie przeleciało mi przed oczami. Mieliśmy szczęście, że drzwi nie zmiotły nas z powierzchni ziemi.

Naszym oczom ukazał się niedoszły morderca. Brwi przypominające skrzydła mewy i lekka woń arbuza. Nie było wątpliwości z kim mamy do czynienia.

- Kto by pomyślał, że w sobotni wieczór zamiast uczyć się grać na banjo będziesz atakować niewinnych ludzi - mruknął Taeyong.

- Obserwowałem was przez wizjer i doszedłem do wniosku, że sami nie otworzylibyście tych drzwi. A banjo mam we wtorki - odpowiedział nie kto inny, a sam Mark Lee, jedna z nielicznych osób, które zaliczają się do grona znajomych zarówno moich, jak i Tae.

Nie spodziewałem się spotkać nikogo, kto mógłby mnie znać, a już na pewno nie Mareczka. Nie przygotowałem sobie żadnej wymówki, która wyjaśniałaby mój nagły pobyt w Seulu, a paranoja podpowiadała mi, że zaraz będę musiał zacząć się tłumaczyć. Postanowiłem jednak odwrócić przeznaczenie i zdezorientować młodszego, zadając pytanie jako pierwszy.

- Normalny człowiek otworzyłby w normalny sposób. Skąd w tobie taka brutalność? - zapytałem.

Mark uśmiechnął się z dumą.

- Zapisałem się na kółko szachowe. Mówię ci, tydzień przestawiania figur, a działa lepiej niż miesiąc podnoszenia ciężarów na siłowni.

Pokiwałem tylko głową, starając się nie wyglądać jak ktoś, kto próbuje uniknąć niezręcznych pytań.

Ostatni raz widziałem się z Markiem chyba ze dwa lata temu, na grillu, podczas którego zostałem wyrzucony na materacu na środek jeziora. To był jeden z tych momentów, o których wolałbym zapomnieć, więc starałem się wracać do niego jak najrzadziej. Kiedy uświadomiłem sobie, jak Kanadyjczyk wydoroślał przez te dwa lata, prawie padłem na zawał. Jakim prawem dzieci tak szybko dorastają?

Nastąpiła krótka chwila ciszy, a po niej z ust najmłodszego padło pytanie, którego tak się obawiałem.

Oczami wyobraźni już widziałem swój koniec.

- Co ty tu tak właściwie robisz Ten? Nie powinieneś teraz być... no nie wiem, w Tajlandii?

my boyfriend's boyfriend // johntenTempat cerita menjadi hidup. Temukan sekarang