Tort

23 8 4
                                    


Roześmiałem się. Tak naprawdę zdarza mi się to często, ale rzadko kiedy śmieje się naprawdę? Wiecie co mam na myśli mówiąc o śmianiu się naprawdę? Że nie towarzyszą temu żadne konwenanse, ani poczucie, że tak wypada, że nie można się nie zaśmiać, albo po prostu poczucie, że to lepsze niż nic, czy nawet sympatia do danej osoby. O śmianiu naprawdę mówię, kiedy jest to niekontrolowany wybuch emocji, płynący z głębi mnie, dający mnóstwo pozytywnej energii i poprawiający humor o co najmniej kilka punktów.

Mam imię Kuba i rzadko naprawdę się śmieje. To jednak nie jest ważne, podobnie zresztą jak moje imię. Ważne, że teraz roześmiałem się naprawdę. Prowadziliśmy z Rudym luźną konwersację o tym co działo się na naszym wuefie i na wspomnienie jednej sytuacji jakoś tak po prostu wyszło. Dosyć niespodziewanie, ale przecież o to mi zawsze chodzi.

Rudy to mój kolega, z którym nie łączy mnie zbyt wiele. Może poza sportem uprawianym na amatorskich zajęciach w szkole zwanych wychowaniem fizycznym. To był człowiek, który był mi potrzebny, żeby móc czasem się do kogoś odezwać.

Tak. Czasem przychodzi mi na to ochota, mimo że istotnie wolę dyskutować o rzeczach z jedyną osobą, która jest w stanie nadążyć za moimi myślami – ze samym sobą. Przeważnie robię to w myślach, co nie znaczy, że nie zdarzy mi się też po prostu mówić do siebie, ale spokojnie! Wiem, że ludzie uznają to za dziwny nawyk, więc staram się nie robić tego kiedy jacyś są w pobliżu.

Moje bujanie w obłokach przerwała Isabel, wchodząc do klasy. To tego dnia spotkałem ją po raz pierwszy. Spodziewalibyście się, że serce kogoś takiego jak ja przyspieszy trzykrotnie? Że zrobi mi się niesamowicie gorąco, a na całym ciele pojawią się kropelki potu? Mam nadzieję, że nie, ponieważ nic takiego nie miało miejsca.

Dziewczyna umiarkowanej urody, o okropnie krzykliwym głosie i atencyjnym sposobie mówienia, nie jest kimś kto wywoła u mnie taki efekt. Choć być może nie powinienem skreślać tego od razu? Postawiła obok mnie tacę, na której leżał tort. Wyglądał świetnie i smakował pewnie równie dobrze, ale on także mnie nie interesował.

Obok, również na tacy, leżało coś znacznie bardziej interesującego, jednak niepozornego jednocześnie. Na czym jak na czym, ale na nożach to ja się znam. Ten był ostry. Wyjątkowo ostry. Przeznaczony do kuchni, co oznacza, że pewnie kiepsko wyważony, ale jakie to miało znaczenie.

Wziąłem go do ręki. Nikt tego nie zauważył, bo wszyscy byli zajęci śpiewaniem sto-lat. Oczywiście! Ludzie to jednak debile. Szybkim ruchem wbiłem ostrze w miejsce pomiędzy szyją a barkiem osoby siedzącej najbliżej mnie. Padło na Rudego. Ciepła krew zaczęła na mnie tryskać, co przyznaję, było troszeczkę obrzydliwe.

Chłopak osunął się na ziemię. Nie wydał dźwięku, po prostu bezwładnie osunął się na ziemię. A można by pomyśleć, że jak taki kawał chłopa, to trochę dłużej wytrzyma. Siedzące przy nas osoby zaczęły krzyczeć. Ja natomiast rozkoszowałem się dotykiem narzędzia kuchennego, które w moich rękach zmieniło się w broń. Śmiech jest spoko, ale to uczucie było znacznie lepsze, możecie mi wierzyć. Po chwili wszyscy w klasie już krzyczeli, a ja kontynuowałem mord, czując się coraz lepiej z każdą kolejną ofiarą.

Przez chwilę cieszyłem się, bawiąc się ze swoimi myślami, ale po chwili musiałem wrócić do rzeczywistości. Otrząsnąłem się i spojrzałem jeszcze raz na tort. Biszkopt oblany był niebieską polewą, więc wnętrze pozostawało niezbadane. Na szczycie znajdował się napis "WE LOVE YA". - No ja na pewno nie. - Czerwony kolor przypominał mi krew. Uczucie było tym silniejsze, że tort przeznaczony był dla osoby, niezbyt bliskiej mojemu sercu, ale mogłem go również, zwyczajnie nie posiadać.

Patrzyłem się jak Rudy i wszyscy pozostali świetnie się bawią, świętując z koleżanką. Oni nie wiedzieli jak świetnie ja bawię się sam ze sobą. Nie mogłem jednak osiągnąć pełni szczęścia, bo to by było dla mnie niekorzystne, a co gorsza... zepsułbym im zabawę.

Wychodząc do domu byłem trochę niepocieszony, ale przede wszystkim znudzony jak zawsze. Remont na ulicy trwał nadal, co oznaczało, że musiałem nadłożyć sporo drogi, by wrócić do mieszkania. Ktoś ze znajomych zaproponował by skoczyć na pizzę. Skoro wszyscy się zgodzili to nie mam wyjścia prawda?

Rozmowa pędziła z zawrotną szybkością, ale ja w niej nie uczestniczyłem. Było widać, że pierwsze dni wiosny dodają wszystkim energii, ale ja nie mogłem przestać myśleć o tym torcie. Wszyscy jakoś mogli zachowywać się normalnie, ale ze mną oczywiście coś musiało być nie tak.

Działo się tak odkąd opuściłem dom rodzinny, by pojechać do szkoły. Ale wiecie co jest najgorsze? Że zaczęło mi się to podobać!

Ostrze mojego nożaWhere stories live. Discover now