Prolog

15.6K 692 1.6K
                                    

Promienie porannego słońca wpadały do dziecięcego pokoju, tym samym budząc śpiącego pod kolorową pościelą chłopca. Ten tylko nakrył szczelniej głowę poduszką, chcąc znowu zasnąć. Jednak próby spełzły na niczym i zrezygnowany włożył okrągłe okulary na nos. Wygramolił się z łóżka i wyszedł na korytarz, drepcząc do kuchni.

— Dzień dobry, wujku — przywitał się, przecierając zaspane oczy jednocześnie zaskoczony, że opiekun nie jest jeszcze w pracy.

— Właśnie chciałem cię obudzić. — Wysoki, siwiejący mężczyzna w schludnym, cynamonowym garniturze, uśmiechnął się pogodnie. — Dziś twój wielki dzień, Harry. Wszystkiego najlepszego — dodał, stawiając przed chłopcem ciastko z kremem, na którym widniała uśmiechnięta buzia ułożona z owoców. — Muszę już iść, ale jestem pewny, że doskonale pamiętasz jak dotrzeć na Pokątną. — Zerknął porozumiewawczo na przedmioty leżące na szafce i zniknął za drzwiami.

Było kilka minut przed godziną ósmą, więc nic dziwnego, że Harry zapomniał o własnych urodzinach — jedenastych. Taki dzień był szczególnie wyjątkowy dla magicznego dziecka, bo już we wrześniu miał rozpocząć swoją edukację, poznać nowych ludzi i powoli wkraczać w dorosłe życie.

Odsunął sakiewkę z galeonami, biorąc z zainteresowaniem beżową kopertę z czerwoną pieczęcią, na dodatek zaadresowaną do niego. Po przeczytaniu listu w pośpiechu ubrał się i zjadł śniadanie. Razem z Remusem mieszkał nieopodal Dziurawego Kotła, więc drogę pokonał w błyskawicznym tempie. Właściciel lokalu od razu rozpoznał potencjalnego klienta i pomógł mu dostać się na czarodziejską ulicę.

Potter był tutaj już niejednokrotnie, ale po jego ciele przeszedł dreszcz ekscytacji; mnóstwo czarodziejów, niezwykłych przedmiotów i charakterystyczna obecność magii sprawiała, że czuł się inaczej niż w mugolskiej części Londynu. Upewnił się, że ma w kieszeni pieniądze i pewnym krokiem ruszył nabyć rzeczy, które miał na liście.

Po półtorej godzinie szczęśliwy i niezmiernie dumny; szczególnie z różdżki od pana Ollivandera, odhaczył już prawie wszystkie niezbędne przybory, z wyjątkiem szkolnego mundurka. Wszedł do sklepu Madame Malkin − szaty na wszystkie okazje, a mały dzwoneczek nad drzwiami zaalarmował sprzedawczynię o jego przybyciu. Odstawił zakupy i klatkę ze śliczną, śnieżnobiałą sową − Hedwigą na bok i na prośbę pani Malkin wszedł na mały podest. Wokół pojawiły się centymetry krawieckie mające pomóc w przygotowaniu odpowiedniego ubrania.

— Będziesz w Hogwarcie? — Odezwał się jakiś chłopak, którego Potter wcześniej nie zauważył i twierdząco pokiwał głową, tym samym odpowiadając na zadane pytanie.

Miał krótkie, starannie ułożone blond włosy, wpadające pod wpływem światła w biel i przeszywające szare tęczówki. Na bladej buzi znajdowało się kilka ledwo widocznych piegów, a wzrostem przewyższał Harry'ego mniej więcej o połowę głowy. On również stał na podwyższeniu, a krawcowa zaczepiała igiełki na poszczególnych skrawkach czarnego materiału, który przymierzał.

— Ja też. — Ucieszył się. — Będziesz grał w quidditcha?

— Nie wiem. — Wzruszył ramionami brunet.

Towarzysz wydawał się zbyt gadatliwy, ale to nie przeszkadzało Harry'emu. Każdy ma jakieś wady, prawda? Nagle obok chłopca pojawiła się prawdopodobnie jego mama, bo poinformowała go o zakupie różdżki i zapłaciła za szaty, po czym razem opuścili sklep. W ostatniej chwili okularnik zorientował się, że nowo poznany kolega mu się nie przedstawił.

* * *

Harry z niecierpliwością czekał na rozpoczęcie września. W domu nudziło mu się niemiłosiernie, a pani Campbell, która opiekowała się nim pod nieobecność Lupina, była okropnie nudna. Staruszka całymi dniami mogła rozwiązywać krzyżówki, szydełkować, albo grać w szachy. Dlatego co parę dni ustalał, co weźmie ze sobą aż do przerwy świątecznej; rozpakowywał się i pakował na nowo.

Syndrom zwątpienia | Drarry ✓Where stories live. Discover now