Prolog

82.7K 1.8K 90
                                    

  Ryan westchnął głęboko, wyglądając przez szybę autobusu. Dzień był niewiarygodnie słoneczny, jak na Denver, ale mężczyzna zdawał się w ogóle tego nie zauważać. Zdążył się już przyzwyczaić do znacznie wyższych temperatur. Cztery lata służby w Iraku wystarczyły, by palące słońce przestało na niego działać.

    Spoglądał na mijane budynki bez jakichkolwiek uczuć. Jeszcze kilka dni temu był przekonany, że powrót do domu, będzie dla niego najlepszym rozwiązaniem, ale teraz nie był już tego taki pewien. Nie tęsknił za tym miastem tak bardzo, jak przypuszczał.

    Autobus zatrzymał się na ostatniej stacji, co oznaczało, że dojechał już do celu. Tyle że Ryan wcale nie czuł podekscytowania, ani jakiejkolwiek radości.

    Poczekał aż wszyscy pasażerowie opuszczą pojazd i dopiero wtedy wstał ze swojego miejsca. Próbował nie zwracać uwagi na tych wszystkich podekscytowanych ludzi, których witali równie podekscytowani krewni. Szczególnie, że on nawet się nie rozglądał, by pośród tego rosnącego tłumu zacząć szukać swojego ojca. Coś mu mówiło, że jego staruszek nie zdecydował się przyjechać, aby go odebrać z dworca. Przecież i tak mieli się spotkać w domu...

    Ryan dobrze wiedział, że będzie musiał trochę pomieszkać w rodzinnej posiadłości, zanim stanie na nogi i znajdzie jakieś mieszkanie i pracę. Miał już pewien pomysł na rozpoczęcie własnego biznesu, ale potrzebował na to, nie tyle pieniędzy, co czasu.

    Tego dnia dworzec autobusowy pękał w szwach. Już dawno nie było w tym miejscu tak wielu ludzi. Przy kasach panowało ogromne zamieszanie. Wszyscy zdawali się między sobą przepychać, a gdzie nie gdzie dało się usłyszeć drobne kłótnie. Jedni ze łzami w oczach żegnali swoich krewnych, drudzy z szerokimi uśmiechami witali swoich. Ale i tak najbardziej zaludnione były przystanki, dlatego odebranie bagażu zajęło Ryanowi znacznie więcej czasu, niż się spodziewał.

    Przeszedł kilka kroków dalej, mając nadzieję, że wyjdzie z tego tłumu, ale i tym razem się przeliczył. Ludzie przepychali się, jak szaleni. Co zaskakujące, Ryanowi nawet nie pomagała jego budowa ciała. A przecież metr dziewięćdziesiąt powinno mówić samo za siebie. Do tego cała masa mięśni i wojskowy mundur. Ale zdaje się, że tutaj to nie miało znaczenia.

    Postawił swój ogromny plecak na ziemi, rozglądając się wokół. Czekał. Nie miał pojęcia na co, ale czekał. Jego podświadomość podpowiadała mu, że na ojca, ale nie był pewien, czy w to wierzył.

    On nie przyjedzie - tłumaczył sobie. Powtarzał w głowie te słowa kilkakrotnie, próbując przekonać samego siebie. Tyle, że wciąż istniała nadzieja. Nie widzieli się przecież od dwóch lat. Może stary Dave, mimo wszystko, tęsknił za synem?

    - Przepraszam! - Usłyszał w momencie, gdy coś obiło się o jego ramię. Ktoś, tak właściwie. - Taka ze mnie gapa. Przepraszam!

    Leniwie odwrócił głowę, ale nikogo nie dostrzegł.

    - Jestem dzisiaj taka rozkojarzona - kontynuował kobiecy głos. I dopiero teraz zauważył, że drobna kobieta, ta sama która na niego wpadła, zbiera rzeczy z ziemi.

    Bez zastanowienia pochylił się i pomógł jej wkładać rozrzucone przedmioty do walizki, która przypadkowo musiała się otworzyć przy uderzeniu.

    - Nic się nie stało - odpowiedział, wrzucając ostatnie bluzki do torby kobiety. 

    - Naprawdę przepraszam - dodała jeszcze raz. Potem zaraz się podniosła, chwyciła za walizkę i ruszyła dalej. - Dziękuję panu! - krzyknęła na odchodnym.

    Ryan był lekko zdezorientowany. Spotkanie z kobietą trwało może jakaś minutę, ale ta nawet na niego nie spojrzała.  Nawet na jedną sekundę. 

    Obejrzał się za nią, patrząc, jak biegnie do jakiegoś mężczyzny. Jej ciemne, sięgające ramion włosy rozwiewał wiatr, ale to wcale nie wydawało się  jej przeszkadzać. Czarne spodnie genialnie opinały jej tyłek, a biała, luźna bluzka zakrywała więcej niż zapewne życzył sobie każdy facet.

    Ryan patrzył, jak stojący obok kobiety mężczyzna lekko się do niej uśmiecha. Zupełnie tak, jakby zrobienie tego było ogromnym wysiłkiem.

    Ryan podniósł swój plecak i nim zdążył to przemyśleć, zmierzał już w stronę pary.

    - Ile można czekać - jęknął mężczyzna. 

    - Autobus się spóźnił - wyjaśniła ciemnowłosa. - To przecież nie moja wina, prawda?

    - Nieważne. Idziemy.

    Złapał dziewczynę za wolną rękę, zupełnie nie kłopocząc się odebraniem od niej bagażu i ruszył przed siebie.

    Ryan zatrzymał się, przyglądając się odchodzącej parze. Miał wrażenie, że właśnie umyka mu coś istotnego. Przez chwilę  się wahał. Chciał pobiec za tą kobietą, chociaż nie miał pojęcia, co miałby jej powiedzieć. Przecież nie była sama. A on jej nawet nie znał.

    - Ryan! - Dobrze mu znany głos wyrwał go z zamyśleń.

    I oto stał, kilka kroków dalej. Stary Dave, przyglądał się swojemu synowi, tym bystrym, ale oceniającym spojrzeniem. Ale był. Przyjechał po niego. 

    Wyglądało na to, że mimo wszystko nadzieja Ryana nie była taka bezpodstawna.

    Spojrzał na ojca, nie kryjąc swojego zaskoczenia, po czym ponownie odwrócił się, by zerknąć na dziewczynę. Ale już jej nie było.

    Zniknęła...

Figure You OutWhere stories live. Discover now