-Okej...- odezwał się brewka, kiedy staliśmy obydwoje przed przekroczeniem progów terenu zwanego miastem. Za nami roztaczał się uprzedni las, w którym i tak spędziliśmy dużo czasu, by w ogóle się z niego wydostać, bo jakaś pierdzielona miernota postanowiła sobie z nas zażartować i pozamieniać znaki stronami (xd).
-Chyba się jeszcze nie przygotowałaś na to mentalnie Brewciu. Urwać ci mój kawałek sukienki, byś mogła zakryć swoją twarz, przed napadem paparazzi?
-Paparazzi, phi... Prędzej przed tym, żeby mieszkańcy nie zgłosili mnie policji i wyrobili mi drugi list gończy z trans-tożsamością.
-...Phy... HAHAHAHAHA!- zacząłem śmiać się, jak debil. -Boże, płaczę HAHAHAHA!
-Z CZEGO SIĘ ŚMIEJESZ GLONOJADZIE?! Czy powiedziałem coś nie tak?- wkurzyłem kucharzynę.
-Nic...- spróbowałem się opanować. -Po prostu przypomniałem sobie "twój" list gończy po Eniest Lobby z "twoją" szpetną mordą.
-Zaraz moja bela drewna wyląduję w twoich flakach kochaniutki!!!- Sanji zaczął się palić ze złości. Był gotów nawet mnie zabić. Ale mówiąc szczerze dziwnie wyglądał, jeszcze oliwy do ognia dolewał jego obecny strój i makijaż. Nie mogłem powstrzymać się od śmiechu, gdy przez jego ogień wszystko z twarzy zaczęło mu ściekać. -O kurna!
-Trzeba będzie poprawić sobie makijaż, kiedy wrócimy do "domu" Brewciu- stwierdziłem. -Teraz wyglądasz jak upiór, albo raczej jak strzyga.
-Może jeszcze wiedźmina na mnie naślesz, żeby mnie odczarował?
-Nie dysponuję odpowiednimi środkami finansowymi. Nawet negocjacje nic by nie wskórały.
-Myślisz, że wyglądasz na inteligentniejszego, gdy się tak wyrażasz?
-Ależ oczywiście. Luffy na bank nauczy się na Wano walczyć kataną...
-...- Sanji zamilkł na dłuższy okres czasu. -...Co ty brałeś?!
-Chciałem ci uświadomić, że wszystko jest możliwe- poklepałem go po głowie. -Oda ma duże pole do popisu. Z resztą nie popisałeś się na Whole Cake Island, a miał to być twój arc.
-Nie przełamuj trzeciej ściany deklu. To, że autorka czyta mangę na bieżąco nie oznacza, że inni też!- Bewka strzelił mnie prosto w twarz. -To tylko niewinne opowiadanie, które czyta tylko parę osób.
-"Niewinne"...
-Przestań co po chwilę się wszystkiego czepiać. Idziemy!- kopnął mnie tak, żebym ruszył się do przodu.
W końcu weszliśmy do miasta i z poważnymi minami zaczęliśmy przechadzać się po uliczkach, by dojść do celu. Stwierdziliśmy razem, że jakimś magicznym cudem wyszliśmy z tego lasu, więc nie ma sensu do niego wracać, żebyśmy znów się nie zgubili i kolejne pół dnia szukali wyjścia z tego labiryntu. Dlatego ostateczną decyzją było przejście przez miasto, ponieważ nasza "baza" nie znajdowała się za daleko. Czyżby jeszcze jakieś boskie moce szczęścia nad nami czuwały?
Na chwilę obecną było w miarę w porządku. Omijając ludzi patrzących się na nas, jakby zaraz mieli biec na najbliższy posterunek marynarki sytuacja nie była tak tragiczna, jak myśleliśmy. Zasłanialiśmy nasze ubrudzone krwią ręce, jak tylko mogliśmy, ale w końcu dotarliśmy do celu. O mało co nie wywarzając drzwi swoimi obcasami weszliśmy do środka i stanęliśmy na środku.
-Wróciliśmy...- odezwaliśmy się obydwaj po chwilowej pauzie.
-O! Sanji, Zoro!- podbiegł do nas Luffy. -Gdzie wyście byli? Szukałem was!
YOU ARE READING
[One Piece] W innym świecie
FanfictionZoro i Sanji mają za zadanie sprawować pieczę nad Luffy'm, jednak nie wszystko idzie po ich myśli. Dwójka Słomianych nie potrafi żyć ze sobą w zgodzie, co doprowadza do stracenia swojego kapitana z oczu, a w konsekwencji powoduje kolejny nieciekawy...