3. to był raczej odruch

Start from the beginning
                                    

     To był pierwszy raz przez całe życie, kiedy miałem okazję dostrzec, że Michael Clifford jest złamany i wcale nie cieszył mnie ten fakt, chociaż patrząc po naszej relacji zapewne powinien. 

     - Płaczesz? - Hej, może i Mike doprowadził mnie kilka razy do łez, ale to nie oznaczało że ja chciałbym, by on płakał. Nie czułem się jakkolwiek swobodnie z sytuacją. 

     Wciąż niepewnie posunąłem ręką z fotela, na jego ramię, łamiąc naszą barierę bliskości. 

    Chciał odepchnąć moją dłoń w pierwszej chwili, ale gdy się do tego zabierał, jakby znów zmiękł, nie potrafiąc przekształcić tej, o ironio, wichury emocjonalnej w złość. Dlatego wzruszył lekko ramionami i obrócił głowę w moją stronę. 

     Oczy miał wciąż przeszklone, ale na policzkach żadnych śladów po łzach. Chciałbym czasem tak umieć hamować płacz, naprawdę...

     - Jestem po prostu trochę zmęczony, muszę się przespać chwilę i będzie okej. Nieważne, serio. - Michael silił się na swój charakterystyczny, łobuzerski uśmiech, który był po prostu jego domeną, a kiedy byłem dzieckiem, robił mi tym uśmiechem dzień. 

     - Okej... To może się prześpij zanim ruszysz w dalszą podróż, huh? - Czy mu uwierzyłem? Ani trochę, co ponad wszelką wątpliwość było widać po mojej mimice, ale nic więcej nie powiedziałem. No i jakoś tak, nie zabrałem swojej ręki, delikatnie zaciskając palce na ramieniu Michaela. 

     Mike pokiwał głową. Byliśmy rzeczywiście w bardziej bezpiecznym miejscu, bo jednak las wciąż był bezpieczniejszy niż otwarta droga.

    - Pójdę spać. - westchnął przecierając twarz dłońmi ostatni raz - ty też idź spać... 

    I znów to uderzenie. Aż się rozbłysnęło, podczas gdy Clifford tylko z lekką dezorientacją badał wzrokiem każdą, moją reakcję. Jeśli chciał przestraszyć mnie na śmierć, chyba mu się udało, do cholery, bo byłem w stanie bardzo bliskim samobójstwa. 

     Odruchowo naciągnąłem kaptur bluzy bardziej na głowę, jęknąwszy z rezygnacją i szczerą antypatią do wszystkiego, co jest w tej czasoprzestrzeni. 

     - Ugh, nienawidzę życia! - Użyłem swojego najbardziej emo głosu, bo przecież byłem taki emo... 

    Michael uśmiechnął się z lekkim politowaniem, ale chyba rozumiał moją reakcję. Przyjął tę klasyczną dla siebie postawę udawania, że wszystko jest okej, bym myślał, że ma panowanie nad sytuacją. Serio, Mike nieustannie to robi, ale wówczas to było dla mnie zupełne nowe, gdyż dopiero poznawałem tak naprawdę Clifforda w kontakcie, który nie składał się z "ew, meh, ugh i ewentualnie gtfo". Niby męczył mnie stosunkowo ciągle, ale ta trauma... Ona zdawała się wymagać późniejszego psychiatry. 

     Przeszedł na tył ściągając z góry bagażnika koc, który tak po prostu zarzucił na moje ramiona, a potem zabrał telefon, szukając odpowiedniej piosenki, podczas gdy ja bez większych ceregieli patrzyłem na pseudo spokojny profil Michaela, oświetlony ekranem smartfona. Uchyliłem lekko usta z dezorientacji. Dawno nie byliśmy w takiej sytuacji, by komunikować się ze sobą jak cywilizowani ludzie. 

   - Woah właśnie uświadomiłem sobie coś o sobie - powiedział na głos, bo najwidoczniej uznał to za ironicznie zabawne. - Moje uspokajające plejki, to smutne plejki.

    Nie umiałem powstrzymać lekkiego uśmiechu, wciąż nie zdejmując z niego wzorku, który chłopak zdawał się całkowicie ignorować. 

    - Same - mruknąłem cicho. 

chasing cars {muke}Where stories live. Discover now