2. dwie szare komórki

1.2K 160 53
                                    

     Próbowałem zorientować się, co tak właściwie miało miejsce przed chwilą. Czułem całą zawartość żołądka w gardle, a musicie wiedzieć, że to była pizzowo-czekoladowa zawartość, tak dla odmiany, bo mimo wszystko mama z reguły tkała mi na talerz warzywa. 

     Boże, mama. Nie miałem nawet telefonu żeby do niej zadzwonić. Nie miałem przy sobie kompletnie nic i marnowałem cenne minuty protestu, na odnalezienie się w sytuacji. 

     Porwali mnie. Michael Clifford, ten dupek mnie porwał!

   Wtem, gdy minęliśmy już Luray i jakąś okoliczną wioskę, dotarł do mnie zabawny, bądź mniej fakt, iż z każdą chwilą jestem coraz dalej od domu. 

     Niby spoko. 

    Ale był środek nocy, a ja miałem na sobie prowizoryczną piżamę i kapcie. 

    To nadeszło jak fala. Dostałem tak wielkiego ciśnienia, że niewiele myśląc próbowałem otworzyć drzwi podczas jazdy. Średnio nawet obchodziło mnie to, czy bym wypadł, czy cokolwiek, także całe szczęście, albo raczej nieszczęście, Mike zablokował drzwi. 

     Mike. Koduj to, Hemmings, on wciąż tu jest. 

     - Michael kurwa czy ty oszalałeś?! - Z reguły starałem się nie przeklinać, ale pod wpływem emocji zawsze się musiało jakoś wymsknąć, a teraz... Cóż, dawno nie czułem tylu emocji na raz i nie szastał mną taki stres. - Zatrzymaj się. - Użyłem swojego najniższego, najbardziej niecierpiącego sprzeciwu głosu. To musiało do niego dotrzeć. 

     - Mam się zatrzymać? - Michaela najwidoczniej bawiła ta sytuacja. Ogólnie był taki rozbawiony, jakby moja panika dawała mu plus dziesięć do spełnienia egzystencjalnego. Idiota. - Dobrze... Zatrzymam się. - Był mocno rozpędzony. 

     Przez chwilę zastanawiałem się nad tym, co zamierza zrobić. Chciał zabrać mnie ze sobą i więzić w tym aucie? A może zamierzał wyrzucić mnie na zbity pysk pomiędzy Luray, a Nowym Jorkiem, bez żadnych pieniędzy, ubrań, jedzenia, wody... Boże. 

     Nigdy nie uważałem go za definicję zła. Nawet jeśli nie raz sprawił, że musiałem chować siniaki, wierzyłem w to, że Mike ma po prostu problem ze sobą, jakbym czasem próbował go w głowie usprawiedliwiać, co było iście idiotyczne, ale ja... Ja też mam problem ze sobą, ustalmy to. 

      Chłopak spojrzał na mnie kątem oka, chyba upewniał się, że mam pas, bo sekundę później, gwałtowanie zahamował na pustej drodze. 

  - Michael! - O nie... Wtedy byłbym w stanie zadzwonić na policję, zgłosić porwanie i bardzo nierozważną, zagrażającą życiu jazdę... Gdybym tylko miał telefon... Zgodnie więc z prawami fizyki, poleciałem do przodu, a potem chamsko uderzyłem plecami o fotel. - Zabiję cię... Czy ty zachowałeś jeszcze jakieś resztki normalności?!

     - Wątpię w to, ale twoje cierpienie przysparza mi satysfakcji. - Aha, super, więc jednak mama miała rację, mam do czynienia z psychopatą. Bawię się przednio.

     Michael uśmiechnął się do mnie złośliwie i znów ruszył. 

  - Wyluzuj trochę, ciesz się jazdą! - Mówił to tak lekko, jakbyśmy robili takie rzeczy stosunkowo raz w tygodniu. 

     Zastanawiałem się czy zaraz nie doznam ataku paniki...

    - Jak mam wyluzować? To porwanie! - Zrobiłem znaczącą minę, ale ostatecznie postanowiłem, że chociaż udam spokojnego. W mojej głowie urósł plan, gdzie nie daję mu satysfakcji, a zrezygnowany Clifford odwozi mnie całego, zdrowego pod same drzwi domu. Dlatego tylko skrzyżowałem ręce na piersiach i przyjąłem kamienną twarz, chociaż w środku... W środku aż we mnie wrzało z nerwów. 

chasing cars {muke}Where stories live. Discover now