Prolog - Dwa zamordowane ciała

9.7K 337 337
                                    

Warszawa, luty 1942

-Alek! Masz mnie natychmiast na ziemi postawić! Na Orszę! - wrzasnęłam, gdy po raz kolejny blondyn z uśmiechem na twarzy niósł mnie na swoim ramieniu.

-Cicho tam! - Klepnął mnie lekko w udo i podrzucił.

Krzyknęłam ze strachu i mocniej się go uczepiłam. Był taki wysoki. Rudy i Zośka przy Maćku to dwa ogrodowe krasnale. A jak siedzieliśmy na wysokim moście, to wydawało się jeszcze wyżej.

-Apolonia ma rację! Prawdopodobieństwo, że jej nie upuścisz wynosi jeden procent - udzielił się Zosiunia, który oderwał się od czytania.

-A tam. - Alek machnął ręką. - Nie pozwolę jej skrzywdzić, a już na pewno nie z mojej winy. - Delikatnie postawił mnie na ziemi i cmoknął w nos.

-Kochany mój przyjacielu. Pragnę ci przypomnieć, że ty masz lat dwadzieścia jeden, a Apolonia jeszcze piętnaście. Nikt się tego niby nie czepia, ale jak przyjdzie co do czego, to spotkają was niemiłe spojrzenia - rzekł Zawadzki, przewracając stronę w książce.

-A co? A może Zośka ma chrapkę na przystojnego Alka? - Wystawił mu język, a ja, Janek i Tadeusz pokręciliśmy głowami.

-No może i ma dwadzieścia jeden lat, ale czasami zachowuje się jak moja młodsza siostra - prychnęłam, spoglądając na Alka, który właśnie uderzył Bytnara w głowę.

-Wyżej trzymaj gardę! - wrzasnął do niego i jeszcze raz trącił go w potylicę.

-Cicho! Szkopy idą! - uciszyłam ich, gdy zobaczyłam Niemców z biczami.

Nie miałam pojęcia, że będą tutaj, na moście.

Rudy, Zośka i Alek momentalnie zaprzestali jakichkolwiek ruchów.

Zatrzymali się przy nas.

-Unterlagen (Dokumenty) - spojrzeli na nas z wyższością.

Cholera.

Nie wzięłam dowodu z domu.

-Unterlagen! (Dokumenty!)- wrzasnęli i szarpnęli mną.

-Ich habe es nicht dabei! (Zostawiłam w domu!) - spanikowałam i zacisnęłam powieki.

Potem poczułam palący ból na brzuchu i policzku.

Uderzyli mnie.

Po mojej twarzy spłynęły łzy bólu.

-Und ihr? (A wy?) - przenieśli się na chłopców.

Aleksy kipiał z wściekłości. Wiedziałam co zamierza zrobić.

Było ich tylko dwóch na naszą czwórkę. Ale oni mieli broń.

Koziorożec już miał się na nich rzucić, ale go powstrzymałam.

-Alek, nie rób tego. Oni mają broń. - szepnęłam mu załamanym głosem do ucha.

Maciek zacisnął pięści i podał dokumenty Szkopom.

Fałszywka oczywiście.

Na kenkarcie nazywał się Aleksy Czerwiński. Przetrzepali też dowody osobiste Zośki i Rudego.

-Wie heißt du, schönheit? (Jak się nazywasz, piękna?) - zaśmiali się obaj.

-Ich heiße Marcelina Czerwińska. (Nazywam się Marcelina Czerwińska) - Wcisnęłam się w ramię Zośki, gdy zaczęli do mnie podchodzić.

Według kenkarty jestem żoną Dawidowskiego, ale to tylko dla styczności, gdybyśmy chcieli przekraczać granicę.

-Schlampe! (Dziwka!) - poklepali mnie po tyłku i odeszli śmiejąc się.

Zanim umrę za młodu || Maciej Aleksy DawidowskiWhere stories live. Discover now