Wołanie 2/7

391 19 130
                                    

Dziękuję za wspaniałe rady oraz ocen pod poprzednim kawałkiem, które bardzo mi pomogły przy pisaniu tej książki (słowo k). Tymczasowo wiem, że nie jest to poziom wydania, ale dzięki waszym radom jestem coraz bliższa temu celowi.

Spokojnie wrócę do Willow i Gerarda w przyszłym tygodniu, a teraz cieszcie się emo Benem. Będę wdzięczna za wszystkie rady <3  

***

Ben

Ten dzień nie miał tak wyglądać, a Ben nie planował kolejny raz opuszczać zajęć. Nawet wieczorem uczył się do testu z matematyki, który miał się odbyć za godzinę. Pomimo tego, że zarządczyni szkoły walczyła z wagarowiczami, nie miał za dużego problemu z opuszczeniem kampusu. Na miejscu każdej zlikwidowanej drogi ucieczki znajdował kolejną. Lata praktyki robiły swoje.

Celem jego podróży była dziura w płocie, przez którą mógł się przecisnąć. Przerzucił swoją czarną kostkę nad nim, aby łatwiej przejść. Do zakończenia szkoły pozostało sporo czasu, który wolał spędzić poza domem.

Niestety jego argument, że nienawidzi wszystkich tak samo, jak wszyscy nienawidzą jego, nie pomagał. Klub Szermierczy chyba miał za mało zajęć, bo jego członkom bardzo się nudziło. Niestety za najlepszą zabawę uznawali denerwowanie go. Tyle razy obiecywał, że nie będzie reagował na zaczepki, ale jakoś mu to nie wychodziło...

Kolejne zawieszenie z powodu bójki było ostatnią rzeczą, której potrzebował. To nie była jego wina, że Adrien i jego świta mieli poważne braki w blokowaniu ciosów. Potem musiał wysłuchiwać, że przemoc nie jest odpowiedzią na tego typu problemy. Wszyscy zachowywali się, jakby to on był agresorem.

– Walić to– warknął Ben, wyciągając z kieszeni kurtki pogiętą paczkę papierosów. W te rejony parku – między jego domem i szkołą – rzadko ktoś zaglądał, dlatego czuł się tu wyjątkowo swobodnie.

Przyjemnie było położyć się na ziemi i obserwować nagie gałęzie poruszające się pod podmuchami wiatru. Pierwszy wdech od razu go uspokoił. Palenie pełniło dla niego idealną funkcję leczniczą na złość.

Jego życie byłoby o wiele łatwiejsze, gdyby ludzie przestali go denerwować. Dzisiaj było nawet dobrze, aż do pierwszej dłuższej przerwy. Stał sobie spokojnie pod ścianą i próbował w ukryciu spalić papierosa, a ktoś wylał mu wodę na głowę. Jeszcze przez chwilę słyszał ich śmiech, jakby udało zrobić im się coś bardzo zabawnego. Czasami czuł się jak małpka w zoo, w którą ludzie rzucają bananami. Po co on tam chodzi?

Przemyślenia przerwał mu dzwonek telefonu, którego wolał nie usłyszeć. Już wiedziała. To oznaczało, że miał mało czasu na schowanie miecza. Jeżeli teraz go straci to po raz kolejny przestanie ćwiczyć, a i tak miał wielkie zaległości w nauce. Równie dobrze mógłby wtedy się poddać.

Wiedział, że była w stanie wyjść z pracy tylko po to, aby go zabrać. Potem wymusi na nim stuprocentową obecność i czysty pokój, a jeżeli tego nie zrobi, nie zawaha się przed przetrzymywaniem jego własności. Wszelkie groźby i prośby nie robią i nigdy nie robiły na niej wrażenia.

Czym prędzej podniósł się z ziemi, nawet nie otrzepując ubrań, pomimo świadomości, że wniesienie ich do domu dodałoby do jego kary sprzątanie. Równie dobrze mogła właśnie dio niego dojeżdżać.

Drżące dłonie przeszkadzały mu we wsadzeni kluczyka do zamka w wyjątkowo starej furtce. Niczym spłoszone zwierzę skradał się do drzwi garażu, bo z tą kobietą mógł spodziewać się wszystkiego. Czekając na niego, zachowywała się tak cicho, jakby nie oddychała. Przeskakując po kilka stopni na schodach, wpadł do swojego pokoju.

Taki sam bałagan, który zostawił w nim rano. Miecz dalej wisiał na ścianie. Mocno przetarta czarna pochwa bez zbędnych dekoracji; wytarta skóra przesycona zapachem papierosów i wody kolońskiej ojca.

Z łatwością wyciągnął broń, wykonując nią kilka szybkich młynków. Ten przyjemny ciężar zawsze powodował u niego przypływ radości. Kiedyś jego ojciec dbał o stan ten pięknej broni, ale teraz należało to do jego obowiązków. W wypolerowanej do czysta klindze miecza dostrzegł zmęczonego nastolatka z podkrążonymi oczami. Oczekiwał po sobie czegoś lepszego; czegoś, czym nie był.

Skoro jeszcze tu nie dojechała, dostał szansę od losu na uratowanie większej części dobytku. Opróżnił plecak, tworząc kolejny stos pod ścianą. Plakaty były bezpieczne, bo miał ich tyle, że nie chciałoby jej się ich zabierać. Pianina nie dało się przetransportować w kilka minut, a gitarę wcisnął po łóżko i zakrył stosem brudnych ubrań. Chowanie płyt oraz gazet również sobie odpuścił. Tak naprawdę w niebezpieczeństwie znajdowały się tylko jego zapasowe papierosy. Wyciągnął je z futerału, aby wepchnąć do plecaka wraz ze słuchawkami, telefonem oraz ładowarką.

Udało mu się zejść i prawie dojść do furki, gdy w oddali zobaczył samochód. Jedyną opcją, która mu pozostała, było wskoczenie w krzaki. Wstrzymując oddech obserwował, jak przechodzi tak blisko niego, że mógłby złapać ją za kostki. Eleganckie buciki na niskim obcasie dawały mu drobną przewagę.

Wyczołgał się z kryjówki i ugrzązł w świeżym błocie. Mokre włosy przykleiły się nieprzyjemnie do czoła. Jeszcze chwila i po raz pierwszy uda mu się coś zrobić. Im bardziej zbliżał się do furtki, tym bliższy był sukcesu.

– Ben! – Krzyk jego matki rozniósł się po okolicznym lesie. Zamarł przerażony. Właściwie obie strony na chwilę zamarły, jakby jeszcze nie zadecydowały, co zrobią. Z boku musiało to wyglądać całkiem zabawnie. Złość i zażenowanie mieszały się na twarzy osoby, która powinna go kochać, ale teraz patrzyła na niego jak na obcego. Ucieczka wydała się jedyną rozsądną opcją, aby uniknąć problemów. – Ben, wracaj!

Pomimo jej wrzasku nie zwolnił, a nawet zatrzasnął furtkę dla zwolnienia pościgu. Raz za razem uderzały go w twarz drobne gałęzie. Próbował się skupić na pędzeniu przed siebie. Biegł, aż poczuł, jakby jego płuca płonęły.

Padł na ziemię, próbując złapać oddech. Przy okazji słyszał, że telefon dzwoni bez przerwy.

Jeszcze nigdy nie pobiegła za nim tak daleko, ale leżenie i czekanie tylko zwiększało prawdopodobieństwo znalezienia. Ten raz był całkowicie inny.

Po kilkudziesięciu minutach ponownie próbowała się do niego dodzwonić. Od dawna sytuacja nie zaogniła się tak bardzo. Powrót do domu nie wchodził w rachubę. Mógł zadzwonić do Tima z prośbą o nocleg, ale on na pewno nie poparłby jego zachowania. Wiele lat temu obiecał mu, że zawsze będzie traktować go jak dorosłego, ale teraz na pewno dostanie ochran jakby był jakimś głupim siedemnastolatkiem, którym niestety jest.

Dwadzieścia dwa nieodebrane połączenia przestraszyły go. Zazwyczaj odpuszczała po dziesięciu. Tym razem chyba groziło mu w szkole coś więcej niż zostanie po godzinach, czego nigdy nie robił. Na pewno go nie wyrzucą, ale mogli kazać mu powtarzać rok. Ledwo zaliczył zeszły semestr, a teraz jego oceny jeszcze się pogorszyły.

Nie pasował do tej szkoły, ale nie brał pod uwagę zmiany. Matka codziennie powtarzała mu, jak bardzo różni się od swoich braci i jak bardzo powinien na siebie uważać. Zachowywała się jakby dalej miał siedem lat.

Może powinien odebrać? Chwilę pokrzyczy, a potem zacznie próbować z nim rozmawiać. Te jej udawanie troski denerwowało go najbardziej.

Zanim podjął decyzję, przed oczami przebiegła mu ciemna istota. Co ona robi w tym miejscu? Tak duże osobniki nigdy nie zapuszczały się w te rejony, chociaż często spotykał mniejsze, z którymi lubił walczyć. Wmawiał sobie, że pomaga tym w ochronie szkoły, chociaż nie miały szans przedrzeć się przez ogrodzenie.

Mógł pójść za tą istotą lub iść w kierunku miasta, by wydać resztę oszczędności.

Najprawdopodobniej dołączy do większego stada, z którym będzie mógł powalczyć. Podążanie za tym czymś wydało mu się o wiele ciekawsze niż kolejne godziny włóczenia się bez sensu. Strasznie brakowało mu treningów, a tak czułby, że nie marnuje czasu. Obawiał się tylko, co by zrobiła jego matka, gdyby dowiedziała się o tym planie.

Tacy ludzie jak on nie mają szczęścia w życiu.

Merlińczycy: Odrodzenie OgniaWhere stories live. Discover now