I

55 11 0
                                    



Praca w kawiarni nie była zła.

Oczywiście, klienci bywali upierdliwi, ruch tak duży, że nie było czasu nawet podrapać się po głowie, a ponieważ nastał już listopad przez nieustannie otwierane drzwi do środka wdzierał się mroźny wiatr, który przyprawiał ubranego jedynie w t-shirt i pracowniczy fartuch Keith'a o dreszcze.

Ale i tak było całkiem nieźle, bądź co bądź mógł trafić o wiele gorzej. Na przykład nie znaleźć pracy w ogóle i jako główną siedzibę obrać sobie najczystszą ławkę w okolicznym parku. Także zdecydowanie nie miał powodów do narzekania.

Dodatkowo praca w takim miejscu dostarczała chłopakowi czasu i obiektów do obserwacji. Po kilku tygodniach zaczął rozpoznawać powtarzające się twarze. Kobieta w ciemnozielonym płaszczu, która zazwyczaj brała cappuccino, a gdy wydawała się wyjątkowo zdołowana mochę z ciemną czekoladą. Zawsze na mleku migdałowym. Młody, wyjątkowo stylowy mężczyzna, z delikatnym zarostem, teczką pod pachą i zawadiacko przerzuconym przez ramię pomarańczowym szalem. On wybierał espresso. Starsze małżeństwo, prawdopodobnie emeryci, przychodzili zazwyczaj w połowie dnia, gdy kawiarnia była niemal pusta. Mąż uparcie zamawiał kawę z mlekiem, odmawiając używania „tych wszystkich dziwnych nazw", a żona posyłała Kogane porozumiewawcze spojrzenie, po czym z uśmiechem prosiła o czarną herbatę z biszkoptem.

Klienci stanowili jedną grupę obserwacji. Drugą byli współpracownicy. Nie było ich zbyt wielu, łącznie z Keith'em plus minus szóstka, przy czym nie wszyscy pracowali na pełny etat. Czasami pojawiali się uczniowie czy studenci, którzy chcieli sobie we względnie prosty sposób nieco dorobić. Ze stałej ekipy chłopak najlepszy kontakt utrzymywał z Judy. Była kilka lat od niego starsza, kończyła właśnie studia. Oprócz tego miała intensywnie czerwone włosy, wytatuowane ręce i szeroki od ucha do ucha uśmiech, którym potrafiła zarazić najbardziej markotnych klientów. Markotnego Keith'a zresztą też. Nie widziała też problemu w mówieniu tego, co myśli. Po pierwszym tygodniu, kiedy w niedzielę wieczorem zamykali wspólnie kawiarnię, zapytała go, czy jest gejem. Tak o, prosto z mostu, jakby pytała o to, czy ma prawo jazdy. Zaskoczyła go do tego stopnia, że się przyznał, co skwitowała krótkim „wiedziałam" i właściwie nigdy więcej nie wróciła do tematu. Jej intencje wciąż pozostawały dla chłopaka zagadką.

Trzecią grupę obserwacji stanowili ludzie przechodzący ulicą obok kawiarni. Jej ściany od strony ulicy były niemal całkowicie przeszklone, tak że podgląd w jedną i drugą stronę był ułatwiony. W większości przechodzący obok lokalu nie poświęcali mu zbyt wiele czasu. Zdarzało im się zerknąć do środka, sprawdzić długość kolejki, ale jeżeli od razu nie zdecydowali się wejść, raczej nie robili tego wcale. Z kolei idący po drugiej stronie ulicy najczęściej po prostu pojawiali się w zasięgu wzroku Keith'a na kilka chwil, by zaraz zniknąć, spiesząc się z załatwianiem własnych spraw.

Od tej zasady był jeden wyjątek. Młody chłopak karmiący koty w ślepym zaułku niemal na wprost wejścia do kawiarni. Przychodził codziennie niemal o tej samej porze, prawdopodobnie kończył wtedy zajęcia w szkole lub na uczelni, z racji odległości ciężkie było dokładne określenie jego wieku. W plecaku nosił nieduży pojemnik z suchą karmą, którą wysypywał obok kontenera na śmieci. Być może przywoływał wtedy jakoś zwierzęta, ale tego Keith nie był w stanie usłyszeć. Mógł za to zauważyć, jak po kilku minutach pojawia się grupka futrzaków, które niemal od razu zabierają się za jedzenie. Niektóre łasiły się też do chłopaka, te widocznie były stałymi bywalcami. Inne pojawiały się epizodycznie i ograniczały swoją aktywność do napełnienia żołądków i jak najszybszego oddalenia się od potencjalnego niebezpieczeństwa.

Kogane widywał tę scenkę od samego początku swojej pracy. Karmiciel nie opuścił żadnego dnia, a obserwowanie go weszło Keith'owi w nawyk do tego stopnia, że jeżeli akurat miał do obsłużenia klienta, odczuwał z tego powodu nieco irracjonalną irytację.

Jakie więc było jego zdziwienie, kiedy pewnego wtorkowego popołudnia nikt nie zjawiał się, aby nakarmić koty. Minęła godzina, potem dwie od zwyczajowego czasu. Kiedy Keith zszedł z kasy na przerwę, nie wytrzymał długo na zapleczu. Zły na karmiciela za zlekceważenie obowiązków i na siebie za to, że w ogóle się przejmuje, zarzucił na ramiona kurtkę, po czym rzucił do nowej dziewczyny przy ladzie, że zaraz wróci. Kupił szybko worek karmy w spożywczaku obok i wysypał ją w kilku stosikach tam, gdzie zazwyczaj robił to ten nieodpowiedzialny głupek. Mrucząc pod nosem inwektywy na jego temat obrócił się, żeby wrócić do kawiarni, zanim skończy się jego przerwa i może zjeść chociaż parę kęsów kanapki.

Z tą myślą jego pochmurna twarz niemal uderzył w tors osoby, która właśnie wkraczała do zaułka, skręcając z głównej drogi. Wzburzenie kotłowało się w Koreańczyku. Klienci byli dziś wrzodem na tyłku, zmarnował przerwę w pracy na karmienie kotów, a teraz jakiś dryblas prawie w niego wlazł. Miał serdecznie dość.

- Słuchaj, mógłbyś trochę patrzeć, gdzie łazisz – warknął, wymijając napotkanego osobnika.

- Keith? – raptownie przystanął, po czym zerknął za siebie. Uświadomił sobie wtedy dwie rzeczy. Po pierwsze, nie był to żaden dryblas, bo stojący przed nim chłopak może i był od niego wyższy, ale szczupły. Miał na sobie zdecydowanie zbyt obwisłą jak na gust Koreańczyka kurtkę i niebieski szalik, owinięty szczelnie wokół jego szyi. Po drugie, był to Lance, z którym chodził do liceum. Dopóki oczywiście nie rzucił szkoły.

- Lance – starał się nie brzmieć na zaskoczonego – wybacz, ale niespecjalnie mam czas i chęci na pogawędki – rzucił, mając zamiar zignorować to spotkanie i czym prędzej wrócić do kawiarni. Ostatnim, czego pragnął, była przypominająca mu się przeszłość w postaci Kubańczyka. Ten skrzywił się nieco i skrzyżował ręce na piersi.

- Miły jak zawsze – mruknął. Jego wzrok przeniósł się na leżącą na ziemi karmę. – Ty je dzisiaj nakarmiłeś? Przecież przyszedłem – wydawał się być zdezorientowany, a także mieć jakieś bliżej niesprecyzowane wyrzuty względem Keith'a. Tego już było dla niego zbyt wiele. Dzień mógł być parszywy, ale bliżej było mu już do końca niż początku. Za to idiotyczne zachowanie Lance'a nie rokowało na poprawę. Nie wyglądało na to, aby zmieniło się choć trochę od czasów liceum.

- Teraz przyszedłeś. Ale wcześniej cię nie było. A wyobraź sobie, że jak się jest za coś czy kogoś odpowiedzialnym, to to nie jest zabawa, nie można sobie od tego zrobić wolnego. Więc przepraszam bardzo, ale założyłem, że jak to ty, znudziłeś się i znalazłeś sobie inną rozrywkę. Bo ty niczego nie potrafisz potraktować na poważnie – był oschły, perfidny i złośliwy, jak tylko potrafił. Wyrzucił z siebie żółć z całego dnia, pomieszaną z przypominaną sobie jak przez mgłę irytacją dziecinnym zachowaniem Lance'a w szkole i generalnie odczuwaną przez niego stale złością na świat. Nie powinien był tego robić, ale tak wyszło i w tym momencie był zbyt zaślepiony, żeby to w ogóle zauważyć.

Kubańczyk stał przez chwilę, jakby go zamurowało. Prawdopodobnie nie spodziewał się takiego wyrzutu od człowieka, którego nie widział od dwóch lat i z którym nigdy nie utrzymywał zbyt bliskich kontaktów, może poza okazjonalnymi złośliwościami, jednak nie było to nigdy nic poważnego. Nagle coś w nim pękło. Podszedł energicznym krokiem do Keith'a i złapał go za koszulkę.

- Nic o mnie nie wiesz. Myślisz, że tylko dlatego, że jesteś pieprzoną sierotą, ty masz w życiu najgorzej a cała reszta to rozpieszczone bachory? Pozwól, że wyprowadzę cię z błędu. Gówno widziałeś – jego niebieskie oczy płonęły wściekłością. Keith nie potrafił tego rozszyfrować i w tym momencie nie chciał. Odepchnął Lance'a i posyłając mu mordercze spojrzenie wrócił szybko do kawiarni.

Będzie musiał dzisiaj zostać w pracy parę minut dłużej. Zdecydowanie przedłużyła mu się przerwa. 

/ Napisałam pierwszy rozdział, uważam to za duży postęp, biorąc mój zwyczajowo słomiany zapał pod uwagę :p Na razie nie wydarzyło się zbyt wiele, ale już niedługo akcja się rozkręci, słowo harcerza (którym nigdy nie byłam)/

Cynia |Klance|Where stories live. Discover now