- Uspokójcie się! - Wydarł się w przestrzeń, nie mogą jednak przekrzyczeć tłumu.

Nareszcie ktoś za nim podsunął mu megafon, który ten mówca z ulgą przyłożył do ust.

- Opanujcie się! Rozumiem, że sytuacja nie jest dobra, ale nie musimy rozwiązywać tego w ten sposób!

Dźwięk z urządzenia skutecznie przezwyciężył wspólny krzyk, przynajmniej w najbliższym otoczeniu balkonu. W odpowiedzi protestujący podnieśli nad ich głowy jakiegoś mężczyznę. Wydzierał się co najmniej tak samo głośno, co reszta i energicznie gestykulował. Dolan z paniką w sercu zrozumiał, że to najprawdopodobniej ich reprezentant. Kiwnął głową na jednego z ochroniarzy, by ten podał mu kolejny głośnik. Chwycił go w lewą rękę, długą chwilę poważnie się wahając. Obawiał się, że nie da rady przebić tłumu, jeżeli wręczy im megafon. Podjął jednak ryzyko i wyrzucił go prosto w rozwścieczoną masę. Ta po kilku przepychankach wręczyła urządzenie reprezentantowi.

- Nazywam się John Ward! Wyłaź stamtąd i gadaj z nami twarzą w twarz!

Ludzie zawtórowali mu dzikim okrzykiem, wywołując u Warda triumfalny uśmiech. Tymczasem z premiera uleciały ostatnie resztki pewności siebie. Po paru chwilach postanowił w końcu przemóc strach i ponownie przemówił do zgromadzonych.

- Podziękuje za zaproszenie! Wolę rozmawiać stąd! - W jego głosie nie czuć było pewności, a paniczny lęk.

- Mamy tego dosyć! Żądamy rozwiązania sprawy magów! Porywają nasze rodziny i przyjaciół, a wy jedynie nam wmawiacie, że wszystko jest okej! Mamy tego dość!

Ostatnie zdanie wykrzyczał znacznie głośniej, niż pozostałe. Obecni Londyńczycy zawtórowali mu, jak jeden mąż "dość". Serce Henry'ego, o ile to w ogóle możliwe, napełniło się jeszcze większym przerażeniem. Zdobył się jednak na odwagę, by ostatecznie rozwiać wszelkie wątpliwości. 

- Czego od nas żądacie? Robimy wszystko, co w naszej mocy! - Ryknął żałośnie, patrząc jak traci coraz więcej poparcia wśród protestujących.

- Już nic! - Wyszczerzył zęby, w przerażającym dla premiera uśmiechu. - Od dzisiaj Londyn ma nowego szefa! Weźmiemy sprawy w swoje ręce! 

Tym razem Dolan nie miał już na tyle siły woli, by coś odkrzyknąć. Lud zaczął skandować imię swego wodza. Krzyki "John Ward!" niosły się echem po jego rezydencji. Pokonany wycofał się do wnętrza budynku, z markotnym wyrazem na twarzy.

- Wynośmy się stąd. - Mruknął do jednego z ochroniarzy.

Ten jedynie kiwnął głową w zrozumieniu i złapał przywódcę Anglików pod ramię. Nagle świat wokół nich zawirował, przyprawiając mugola niemal o wymioty. Gdy tylko to się skończyło, zatoczył się zdyszany. Zanim w ogóle zaczął się próbować zorientować w otoczeniu, w głowie błysnęło mu krótkie "Przegrałem..." i padł na podłogę. Dnia 2 grudnia 2027 roku nowym premierem Wielkiej Brytanii został John Ward. 

***

2 grudnia, 2027 roku    

Czasami bywają takie poranki, że wolelibyśmy w ogóle się nie obudzić. O dziwo, poranek Christophera Barkerowi tak nie wyglądał. Są tacy, którzy powiadają, że trzeba porządnie się wymęczyć, by potem dobrze wypocząć. Nie to jednak było powodem złej nocy, a sny, które były jeszcze gorsze od rzeczywistości. Czarodziejowi ciągle śnił się ten mroczny dom, w którym postrzelono go w kolano. Chociaż odniósł wtedy zwycięstwo, to boleśnie się przekonał, że nie wszystko idzie tak gładko, jakby tego chciał. Dotarło do niego, że pracownik ministerstwa magii także ma pewne ograniczenia. I to przyprawiało go o taki lęk w snach. Wciąż i wciąż powracał do momentu, w którym to usłyszał przerażający huk wystrzału po raz pierwszy. Na okrągło odczuwał ból w kolanie po celnym strzale mugola i widział jego triumfalny uśmieszek. Podświadomości jakoś uciekał fakt, że ostatecznie wygrał to starcie. W zestawieniu z pozostałymi aresztowaniami tego dnia, uznał to za horrendalną porażkę. I przypominał to sobie w każdej sekundzie odpoczynku, aż nie przerwał tego w końcu dzwoniący budzik. Donośne "dryyyyyń" zerwało te straszne wizje i pozwoliło amnezjatorowi otworzyć oczy. Świat był taki sam jak przedtem, to znaczy szary, ponury i jakby przygłuszony. Jednak jakimś cudem, Chrisa tym razem ucieszył ten widok. Nie wściekał się na swojego rannego towarzysza, którego ostatnio to wyrzucił przez okno. Wręcz przeciwnie, był mu wdzięczny. Może to wydawać się dziwne, ale rankiem 2 grudnia Barker był dość szczęśliwy. Poprzedni dzień oraz sny wyraźnie pokazały mu, że także popełnia błędy. Nowy dzień był jak kolejna szansa, by udowodnić, że potrafi się na nich uczyć. Napełniła go dziwna energia, zachęcająca do działania. Odrzucił gwałtownie kołdrę, naciskając budzik, który akurat teraz nie piszczał żałośnie, zadziwiony reakcją właściciela. Ten wskoczył do łazienki, jak co dzień i umył zębiska. Zrzucił zakrwawione spodnie oraz przepoconą bluzkę, by zaraz wcisnąć na siebie świeże ubrania. Przemył kilka razy twarz zimną wodą i wybiegł z pomieszczenia, pchając za sobą drzwi, nie czekając przy nich, aż dotkną framugi. W kuchni z kolei przyrządził sobie dla odmiany coś ciepłego, by chociaż trochę przygotować się na wyjście prosto w burzę śnieżną. Bo ta wciąż trwała, tak jak całego 1 grudnia. Dzisiaj ubrał się trochę grubiej, chroniąc przy tym ciało znacznie bardziej od temperatury, niż poprzedniego dnia. Rzucił się w zimne powietrze, chcąc jak najszybciej dotrzeć do ministerstwa i zacząć działać. Z tego radosnego rytmu wybiło go nieco zdziwienie, wywołane grupkami mugoli na ulicy. Kręcili się tu i tam, szukając jakby czegoś lub układając coś. Czarodziej uznał to po prostu za rozsądne działanie, naturalne następstwo burzy śnieżnej. W sumie nieco go to nawet ucieszyło. Doszedł do wniosku, że miasto zaczyna iść dobrym torem, czyli ku normalności. A to oznaczało szanse dla zażegnania kryzysu szybciej, niż wczoraj przypuszczał. Dotarł do budynku ministerstwa, nie wiedząc nawet, jak bardzo się mylił.

Cienka granicaWhere stories live. Discover now