01 | ZIMOWY BAL

7.4K 337 256
                                    


               Chłodne powietrze w Avonlea kontrastowało z gorącymi plotkami o nadchodzącym wydarzeniu. Jak zwykle, Ania Shirley-Cuthbert nie była na bieżąco. Była wtedy na zamarzniętym jeziorze, po raz kolejny zatracając się w marzeniach. Przez porę roku postanowiła udawać Elżbietę — miłą, lecz silną królową śniegu, która szlachetnie rządziła swoim królestwem, chroniąc je przed złowieszczymi cieniami rzucanymi przez drzewa w lesie.

— Muszę was przygotować, moje piękne przedmioty. Zimowa wojna niebawem do nas przybędzie, a ja nie mogę znajdować się w dwóch miejscach jednocześnie. Musicie nauczyć się sami bronić przed cieniami — powiedziała, a jej oczy zeskanowały zamrożone gałązki, które udawały stalowe bronie.

Na jej ognistych włosach spoczywał wianek z dzikich kwiatów, a ona sama trzymała wysoko podbródek, patrząc na swój wyobrażony tłum. Przygryzła swoje cienkie, spierzchnięte usta i zacisnęła dłoń w pięść, unosząc ją w powietrze.

— Nie możemy pozwolić, by strach nami pomiatał! Cienie nie będą nad nami panować i przysięgam wam, dopóki tylko żyję, one was nie dotkną! — krzyknęła i nie odpowiedziało jej nic, oprócz echa jej własnego głosu.

Wzięła płytki oddech, a spomiędzy jej drżących warg wydobyło się ciepłe powietrze. Rozejrzała się po pustym, pokrytym śniegiem terenie, a uśmiech zagościł na jej ustach. Obserwowała wysokie, cienkie drzewa otaczające zamarznięte jezioro, na którym właśnie stała i podziwiała to, jak śnieg pada na ich nagie gałęzie.

— Nawet w zimie, kiedy wszystko zaczyna więdnąć i się łamać, świat nadal jest w stanie zachwycać mnie swoim pięknem. Czyż nie mam racji? — zapytała tak właściwie nikogo. — Wydaje mi się, że tak wygląda bycie zakochanym; kochanie kogoś nie pomimo jego wad lub dzięki nim, ale kochanie go całego. Bez względu na wszystko. Uważam, że to coś pięknego, zgadzasz się?

— Owszem — odezwał się nagle znajomy jej głos, dobiegający zza pleców dziewczyny, który ją przeraził.

Odwróciła się, by zobaczyć nikogo innego jak Gilberta Blythe'a, który chował zmarznięte dłonie do kieszeni kurtki i spuszczał głowę, jednak jego oczy patrzyły tylko ja nią. Dziewczyna pomyślała, że ten wygląda pięknie jak zwykle, jednak szybko odrzuciła te słowa. Jej serce trochę przyspieszyło, ale nadal zdołała przewrócić oczami.

— Gilbercie Blythcie, byłabym niezmiernie wdzięczna, gdybyś przestał za mną chodzić. — Zaraz po tym odwróciła się na pięcie i odeszła, jednak fakt, że stała na zamarzniętym jeziorze zagościł w jej umyśle... Przez co się potknęła.

— Wszystko w porządku? — zapytał chłopak, szybko podchodząc bliżej, ale natychmiast zwolnił, kiedy uświadomił sobie, jak bardzo jest ślisko. Ostrożnie dotarł do Ani i pomógł jej wstać.

— Twoja pomoc nie była konieczna, jednakże dziękuję. Lepiej już pójdę. Maryla i Mateusz muszą się martwić — powiedziała, następnie zaczynając odchodzić.

— Aniu!

Odwróciła się do niego, czekają, aż ten będzie kontynuował. Przez chwilę się jej przyglądał i po raz milionowy był zaskoczony jej pięknem. Ania nie była tym typem dziewczyny, która przykuwa do siebie spojrzenie — ze swoimi okrągłymi oczami, szczupłą sylwetką, rudymi włosami, których tak bardzo nienawidziła oraz piegami, które pasowały do jej włosów. Jednak było w niej coś, być może jej uporczywość albo jej bujna wyobraźnia. Właśnie to sprawiło, że Gilbert Blythe się w niej zakochał.

I biorąc pod uwagę szaro-niebieskie niebo o tej porze roku, chłopak pomyślał, że Ania niemal wygląda jak słońce podczas zimy.

— P-pozwól mi odprowadzić się do domu.

ZIMOWY BAL ━ SHIRBERTWhere stories live. Discover now