Rozdział VIII

310 33 19
                                    


Jotaro wraz z Josephem obserwowali jak ostatnie cząstki Dio wyparowują z powierzchni ziemi. Oboje czuli ulgę, którą przysłaniało jednak poczucie straty. Z szóstki Krzyżowców, którzy dotarli do Kairu, zostało ich tylko trzech.

Joseph westchnął głośno. Po pięćdziesięciu latach historia się powtórzyła, znowu stracił przyjaciół, którzy poświęcili się dla większych celów. Spojrzał na swojego wnuka, pogrążonego w myślach. Tak bardzo chciał mu oszczędzić takich przeżyć. Dlatego nigdy nie nauczył go Hamonu i przez wiele lat nie utrzymywał bliższych kontaktów. Teraz okazało się, że ta cała ostrożność była nie potrzebna, przeznaczenie i tak znalazło sposób, by dobrać się do ich tyłków.

Nagle Jotaro przerwał trwającą od dłuższego czasu ciszę.

- Staruszku. Czujesz to, prawda? On... - nastolatek zacisnął pięści. - jeszcze nie umarł do końca.

Joseph już miał go zwymyślać, ale zamknął usta tak szybko jak je otworzył. Rzeczywiście, dopiero teraz się zorientował, że obecność, którą cały czas wyczuwali, nie zniknęła do końca. Jakaś cząstka Dio wciąż żyła. Czyżby wampir przed walką odciął sobie fragment ciała i ukrył w bezpiecznym miejscu, by w razie przegranej móc się odrodzić?

Joseph przygryzł wargę. Ruszył w stronę zaparkowanej obok karetki, należącej do Fundacji.

- Wracamy do posiadłości Dio – polecił, a palący papierosa kierowca natychmiast wyrzucił niedopałek i otworzył drzwi do auta.

- Znalazłeś coś?

- Nie.

Joestarowie stanęli na środku jednego z większych pokoi w posiadłości. Wokół nich uwijali się pracownicy Fundacji Speedwagona, przetrząsający każdy centymetr kwadratowy powierzchni.

Joseph westchnął. Przecież jedyna chwila odpoczynku, jaką miał w ciągu ostatnich kilkunastu godzin, była wtedy, gdy praktycznie umarł. Gorzej sprawa miała się z Jotaro, próbującym udawać, że wcale nie ziewa co minutę i nie przysypia za każdym razem, gdy tylko zamknie oczy na dłużej niż trwa mrugnięcie.

Jednak nie mieli wyjścia. Musieli znaleźć tę ostatnią cząstkę Dio i ją zniszczyć. Nawet jeśli mieliby przez to spędzić następną dobę bez snu, nie wyjdą z posiadłości, dopóki nie załatwią sprawy do końca.

- Panie Joestar. Skończyliśmy przeszukiwać parter.

- Okay, okay. - Joseph wyciągnął się i strzeliły mu chyba wszystkie kości w plecach. - Dobra, ekipa, przenosimy się na piętro!

Układ pomieszczeń na pierwszym piętrze był mniej więcej taki sam jak na parterze. Pracownicy Fundacji natychmiast rozpierzchli się po całym obszarze, a Jotaro z Josephem przystanęli na szczycie schodów.

Oboje na powrót przeżywali wydarzenia, które tak niedawno rozegrały się w tej posiadłości. Zdawało się, jakby to wszystko zdarzyło się w innym życiu, a nie zaledwie poprzedniej nocy. Chciałoby się wierzyć, że mogą cofnąć czas, że mogą tą całą walkę rozegrać jeszcze raz, wiedząc już, jak należy postąpić.

- KYAAAAAA!

Joseph wydał z siebie dźwięk nieprzystający mężczyźnie w jego wieku. Właściwie to nieprzystający żadnej szanującej się ludzkiej istocie.

Obok Jotaro natychmiast zmaterializował się jego Stand, jednak znikł, gdy nastolatek zdał sobie sprawę, dlaczego jego dziadek właśnie pisnął jak gimnazjalistka.

- Yare, yare...

- Nie „yaruj" mi tu! - odkrzyknął Joseph. - Popatrz, jakie to bydle!

Joseph wskazał palcem przechodzą obok niego mrówkę. Była wielkości szczura, a na swoich plecach dźwigała opakowanie...

Do you believe in 'gravity'?Tahanan ng mga kuwento. Tumuklas ngayon