To ty

180 17 2
                                    

   Jakim cudem wiedziałam, gdzie mam iść w nieznanym, wrogim miejscu? Nie wiem, ale nogi same mnie niosły, jak na skrzydłach, jakbym podążała za sznurkiem. Nie czułam narastającej Ciemnej Mocy ani żadnego zła. Ołowiana kulka wciąż ciążyła mi na karku, jednak ona tylko zwiastowała kłopoty. Duże kłopoty.

   - Jak się miewa Snoke? - spytałam beznamiętnym głosem.

   Hux zrobił kilka dłuższych kroków i zrównał się ze mną. Kylo zrobił to samo.

   - Tak jak zawsze, panieneczko.

   Nie spojrzałam nawet na niego. Szłam dalej, wsłuchując się w odbijane echem kroki.  Krew jednak buzowała głośno w uszach, szumiała w głowie jak wodospad na Zahir lub naprawiony przez pilota speeder na Malastare, a paznokcie wbijały mocno w skórę dłoni. Prawie czułam, jak przebijają skórę, a krwistoczerwone krople spływają po palcach i kapią powoli na podłogę, wywołując za każdym razem huk porównywalny do tego, kiedy zostaje zestrzelony myśliwiec.

   - Gdzie się podziewałaś? - Pytanie było bez krzty zainteresowania.

   Zbyłam je milczeniem. Srebrno-szary korytarz ciągnął się chyba w nieskończoność.

   - A ty? - Spojrzał kątem oka na Rena.

   - Dalej damy sobie radę - westchnęłam. - Zabieraj swoją świtę i wracaj.

   - Obiecałem was przyprowadzić...

   - Nie jesteśmy zbiegami.

   - Okoliczności mówią...

   - Abyś się lepiej zamknął.

   Hux stanął.

   - Jestem tutaj generałem, Jorin...

   Odwróciłam się do niego. Przyglądałam się przez dłuższy czas jego rudym, idealnie zaczesanym włosom. Przesunęłam powoli wzrokiem po jego bardzo charakterystycznych i smukłych rysach twarzy.

   - A ja jestem Jorin. Czy tyle wystarczy, abyś przestał zachowywać się, jakbyś śledził szczura? - Czekałam, aż z jego ust padnie choćby słowo, lecz było to daremne. - Wiem, że mi nie ufasz. Zaufaj więc Snoke'owi.

   Mówiąc dobitnie każde słowo, patrzyłam mu bezustannie głęboko w oczy. Coś się w nich zmieniło. Nie przełamało. Zmieniło. 

   Zrozumiałam, kiedy odetchnął - tak jak ja, nie ufał nikomu, nawet swojemu odbiciu, ono jest przecież odwróconym obrazem.

   Przyglądałam się jego nazbyt wyprostowanym plecom i zbyt idealnie czystym butom. Był kolejną maską, tyle że w przeciwieństwie do czarnookiego, ta nigdy nie spadała i nigdy się nie ukruszyła. Była budowana od pierwszego dnia, od pierwszego zaczerpniętego oddechu.

   Odprowadziłam go wzrokiem.

   - Ruszaj się - mruknęłam, mijając mężczyznę i idąc dalej przed siebie. 

   Milczeliśmy. Czasu nie oddzielały sekundy, a nasze rytmiczne kroki. Powietrze wręcz elektryzowało się od naszych wspólnych "ale" do siebie. Chciałam rozszarpać go na strzępy za to, jakim dzieckiem w jego oczach byłam. A jednocześnie błagać, by wrócił.

   Nie ma kto do ciebie wrócić, Jorin. Zaakceptuj to w końcu.

    - Jaki jest plan? - spytał cicho.

    - Plan?

   - Chyba nie idziesz bez niego.

   - Racja.

ZakazaneOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz