Zapach papierosa

15 2 3
                                    

Jesienny dzień pomału ciemnieje, chyląc się ku wieczorowi. Ludzie mijają się na ulicy, większość zmierza do swoich domów.

Otwiera starą bramę, która wydaje charakterystyczny dźwięk. Wchodzi do klatki schodowej. Idzie powoli, krok za krokiem, schodek za schodkiem. Powoli wspina się do celu wędrówki. Zmęczona po całym dniu, zamyślona, patrzy pod nogi. Roznosi się odgłos stawianych kroków, słychać szmer od butów. Drewniane schody skrzypią przyjemnie od nacisku. Nie ma nikogo innego. Idzie zamyślona po szarobrązowej klatce. Zatrzymuje się przy otwartym oknie. Wzrok wędruje na dachy pobliskich kamienic, potem na smętną ulicę w dole. Patrzy na obraz świata na zewnątrz. Jesienny widok, przejmująco zwykły. Normalna ulica, normalni ludzie, powszechnie rozpoznawalne szare chmury. A jednak jest w tym coś, co sprawia, że stoi dłuższą chwile, przy tym drewnianym oknie. Z dachu budynku obok poderwało się kilka czarnych ptaków. Słychać cichy trzepot ich skrzydeł. Przyjemny podmuch wiatru zrywa słabsze listki i zabiera je w krótką podróż po miejskich przestworzach. Falują na wietrze, tańczą swój jesienny taniec. Skromna widownia wodzi wzrokiem za lekkimi tancerzami. Powoli opadają pod stopy ludzi na chodniku. Ci nie zwracają na nie uwagi, może jedynie przedszkolak podniesie jeden i pokaże mamie.

Kolejny podmuch dotknął jej twarzy. Przymknęła oczy, pozwalając wiatrowi musnąć jej policzki. Kaszlnęła lekko i spojrzała na parapet. Poderwał się z niego mały tuman kurzu. Chwyciła ramę szyby i zamknęła podwójne okno. Jeszcze raz popatrzyła i wznowiła swoją wędrówkę. Znowu zaczęła się wspinać, powoli, po jednym schodku.

Dotarła w końcu do miejsca, z którego nie wychodziły dalej już żadne schody. Podniosła wzrok na blade drzwi. Wiedziała co jest za nimi, a raczej kto. Uśmiechnęła się pod nosem. Poczuła ten jedyny w swoim rodzaju zapach. Tą woń, która nieodłącznie kojarzyła się tylko z jedną osobą, tą, która zawsze będzie ważna. Ten zapach przepełniał wszystkie jego rzeczy i nie przeszkadzało jej to, chociaż inni go nie lubili. Dla niej nie był taki zły, można się przecież przyzwyczaić.

Wytarła buty o zszarzałą wycieraczkę, nacisnęła klamkę, która kiedyś wydawała się złota. Z uśmiechem otworzyła drzwi. Wzięła oddech, zakaszlała. Do jej nosa dotarł aromat świeżo zapalonego tytoniu. Mogło to oznaczać tylko jedno – siedzi na stołku w kuchni i pali papierosa, zapewne popijając to jeszcze czarną kawą.

Weszła do środka i głośno zawołała, zamykając za sobą drzwi:

- Tato, już jestem!

Szuflada pod grusząWhere stories live. Discover now