Rozdział II

2.9K 265 26
                                    

Złoty chłopiec był przerażony, jednak nie bał się o dziecko. Wiedział przecież, że jego matka przeżyje. To, co go niepokoiło, to te dziwne oblicze dyrektora. Jeśli to, co widział, było prawdą, to oznacza to, iż całe społeczeństwo czarodziei żyje w kłamstwie. Że spędził całe cztery lata, pokładając wiarę w mordercę o zimnej krwi. Ta myśl była przerażająca. Wiedział, że starzec był pokręcony, kłamał na prawo i lewo, a o próbach manipulacji to lepiej nie mówić. Ale myśl, że przebywał tyle razy w jednym pomieszczeniu sam na sam z tym człowiekiem, przyprawiała go o palpitacje serca.

Brunetka w jednej sekundzie znalazła się przed kołyską, osłaniając Lily swoim ciałem. Avada zetknęła się z nią, trafiając idealnie w serce. Kobieta została natychmiastowo wysyłana na zimną podłogę. Miłośnik dropsów podszedł do niej, kompletnie niezaskoczony tym, że jego ofiara wciąż była w stanie się poruszać.

- Najpierw Teylor, a teraz ty - powiedział, patrząc bez emocji, jak czarownica bezskutecznie próbuje wstać. - Jak możesz być tak głupia Jane? Hm? - spytał, dotykając ze sztuczną czułością jej włosów, na co dostał zduszone warknięcie. W odpowiedzi przycisnął jej głowę do posadzki. - A pokładałem w tobie tak wielkie nadzieje. Gdybyś tylko się zgodziła...

Wtem kobieta o zielono-żółtych oczach poruszyła się gwałtownie, odpychając od siebie starca. Ten zachwiał się i upadł na cztery litery, obserwując, jak wypowiada do niego niezrozumiałe słowa. A raczej niezrozumiałe dla niego. Potter ze zdziwieniem rozpoznał w tym coś, co używał od bardzo dawna. Był to język podobny do wężomowy, ale miał inny akcent. Przypominał on bardziej ryk przeplatany z pomrukami niż syk. Nastolatek czasem mówił tak do węży, by ludzie w szkole nie czepiali się go za używanie języka, który kojarzył się im z Salazarem. Same gady rozumiały z niej co nieco, choć czasem zdarzały się drobne nieporozumienia. Jednak lepsze to niż nic.

- Bądź przeklęty - zaryczała wściekle - bo z siłami ponad swoje walczysz i posiąść je na własność pragniesz!

Po tym zdaniu jej oczy straciły swój wyraz, zachodząc martwą mgiełką. Ponownie opadła, tym razem jednak towarzyszył temu łoskot upadającego, martwego ciała. Długa, zdobiona różdżka zniknęła z jej dłoni, przemieniając się w obłok dymu, czego Albus nie zdołał zauważyć.

Mężczyzna w podeszłym wieku był zbyt zajęty przypatrywaniem się swojej prawej ręce. Zajarzyła się ona mocnym, krwistoczerwonym światłem. Na jego twarzy pojawił się grymas bólu, a z ust wydobył nieludzki skowyt. Po tym nastała cisza, przerywana ciężkim oddechem dorosłego.

Nie trwała ona jednak długo. Skierował się do kołyski, mierząc z magicznego patyka do spoczywającego w niej dziecka. Miał już rzucić jakieś zaklęcie, jednak wtedy jego ukochany kijek wyleciał mu z dłoni, a ona sam zgiął się w agonii.

W tym momencie dla wybrańca wszystko stało się jasne. To nie mogła być pomyłka. To było prawdziwe wydarzenie. Jane była jego babką, a Teylor dziadkiem. To była jego prawdziwa rodzina, a nie Dursleyowie.

Drops schylił się po swoją własność, następnie wziął na ręce małą Lily, która od razu zaczęła płakać.

- Moja mała - mówił, patrząc na nią z miłym uśmiechem, który obecnie zmroził czternastolatkowi krew w żyłach. - Zabiorę cię do kogoś, kto wychowa cię lepiej niż oni - po tym komunikacie deportował się z pomieszczenia.

Tuż po tym cały obraz zaczął się rozmywać i blednąć. Próbował chwycić go i zatrzymać. Chciał się dowiedzieć czegoś więcej. Poznać dalszą historię lub chociaż przyczynę zachowania tego starego piernika. W jego głowie kołatało się wiele pytań, na które nie mógł znaleźć odpowiedzi.

- Harry - rozległ się głos zza jego pleców.

Odwrócił się szybko. Tuż za nim stała śliczna, choć przezroczysta postać rudowłosej kobiety o zabójczym spojrzeniu w zielonym kolorze.

- Mama? - zjawa skinęła głową z lekkim uśmiechem. - Co ty tutaj robisz? Co się dzieje?

- Widzę, że Tracker nareszcie cię znalazł - w jej oczach zalśniły łzy. - Zajęło mu to tak dużo czasu... Pewnie dlatego, że nawet nie byłeś w Durmstrangu, prawda?

- O co chodzi? Mamo, o czym ty mówisz? - podszedł do niej, jednak nie odważył się jej dotknąć. Bał się, że jeśli zrobi coś takiego, to jej postać rozpryśnie się i przejdzie w niepamięć.

- Harry, posłuchaj, mamy bardzo mało czasu - powiedziała, biorąc jego twarz w dłonie. - To, co widziałeś, naprawdę się wydarzyło. Twoja babcia przekazała mi to wspomnienie, a ja dałam je tobie.

- Czy Dumbledore...? - spróbował zapytać, jednak to zdanie nie chciało mu przejść przez gardło.

- Zabił też mnie? Tak.

- Ale dlaczego? Ja-

- Przepraszam - weszła mu w zdanie, nim zdążył zadać kolejne pytanie - ale nie mój czas się kończy - objęła go mocno, jakby nie chciała, by zniknął. - To wspomnienie, to wszystko, co mogę ci przekazać. Wykorzystaj je rozważnie.

- Dobrze - obiecała, ściskając ją mocniej.

- Synku. Proszę. Uciekaj stamtąd - błagała płaczliwym głosem. - Nigdy nie powinieneś trafić do Hogwartu. Znajdź Trackera. To fioletowy smok. Nie pozwól, by coś mu się stało. Kocham cię.

Chciał coś odpowiedzieć. Jednak nie miał ku temu okazji. Jego matka zmieniła się w srebrny pył, który rozmył w powietrzu. Nim się obejrzał jej ciepło i osoba zniknęły, a on znów stał sam pośrodku nicości. Zacisnął powieki, czując, jak powoli zaczyna przepełniać go złość.

Nie wiedział zupełnie nic. Okazało się, że jego całe życie było niczym więcej jak kłamstwem. Dyrektor jego szkoły zabił jedyną rodzinę, jaką posiadał. Nie znał jego powodów, lecz wiedział, że niewiele by to zmieniło. Wciąż w jego oczach zostałby wyrachowanym mordercą. Ponadto z tego, co zrozumiał, rodzice wcale nie zapisali go do Szkoły Magii i Czarodziejstwa, tylko do Instytutu Magii - czyli Durmstrangu.

Czemu dyrektor trzymał go blisko siebie, skoro najwidoczniej miał zamiar się go pozbyć? Nie mógł go porzucić? Zostawić gdzieś w lesie? Lup wrzucić do jakiejś rzeki, pozostawiając na pewną śmierć?

Nagle Harry zrozumiał pewną rzecz. Lily kazała mu znaleźć fioletowego smoka. Może nie było to zbyt dokładne określenie, jednak miał nieodparte wrażenie, iż już gdzieś go spotkał.

Nagle wszystkie wspomnienia zaczęły napływać do jego głowy jak szalone. Zrozumiał, czemu, i co najważniejsze, jak się znalazł w swoim umyśle. Został zaatakowany właśnie przez tego gada. Nie było to przyjemne spotkanie. Może i go nie pogryzł, nie pożarł, ani nie spalił na popiół, jednak spowodował u niego wielki ból. Wbił w niego dwie witki, które wdrążyły mu jakąś ciecz do organizmu. Następnym co pamiętał była ciemność.

Nie zmieniało to jednak faktu, iż atak nastąpił na terenie magicznej instytucji. Jeśli komuś udało się złapać to zwierzę, to czekała je niechybna śmierć. Nie mógł na to pozwolić.

Musiał wrócić do rzeczywistości.

I to jak najszybciej.

###

Witam moje dzióbki~

Wiem, że rozdział dodałam po długiej przerwie, jednak miałam problem z internetem. Teraz już jest ok, więc ta-da~

Mam nadzieję, że rozdział się podobał i że ilość błędów was nie zabiła ^~^

Do napisania
Senpai Shire

Dragon Love || Tomarry PLOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz