Rozdział trzeci

1.8K 218 299
                                    

30.09.2030

Z rozmowy Stylesa wyłapałem dwa słowa. Mon petit. Użył ich już drugi raz, jeśli liczymy fondant, z którego wypłynął płatek róży. Dowiedziałem się, że Mon petit- po francusku- oznacza 'mój malutki' lub 'mój malutki facet', a w jeszcze innych tłumaczeniu 'kieszonkowych rozmiarów'. 

Nie potrafię pojąć tak osobliwego zwrotu do osoby, którą widzi się po raz pierwszy w swoim życiu. Po prostu....nie rozumiałem tak wielu rzeczy. 

Sprawa ze Stylesem spędzała mi z sen z powiek, dlatego następnego dnia podjechałem pod The Nice Guya. 

"Pan Styles jest na kuchni i nie może teraz udzielać konsultacji." tego kelnera widzę już chyba trzeci raz na oczy i dalej patrzy na mnie z taką samą pogardą. 

"Proszę powiedzieć, że przyszedłem go odwiedzić i jeśli nie wyjdzie to opuszczę lokal." 

Z tym kompromisem kelner wyrusza na moje życzenie do kuchni. Po minucie wraca z Harry'm, który toruje przejście.  

Brunet ma zaczerwienione policzki, zapewne od ciepła panującego przy garach. Jego fartuch, błyszczący, z małymi zabrudzeniami na wysokości rąk komponował się ze spodniami w różowo-czarne paski. 

"Panie Tomlinson." odzywa się profesjonalnie z lekkim ukłonem. Jego powaga zostaje zdradzona drwiącym uśmiechem.

Nie wierzę. Ten chuj się ze mnie zgrywa. 

"Panie Styles, czy mogę z panem porozmawiać na osobności?" pytam, robiąc krok do tyłu. Między brwiami bruneta pojawia się głęboka zmarszczka, którą od razu odstępuje łagodnemu wyrazowi. 

"Jasne." odpina fartuch i podaje go kelnerowi. "Dzięki, Steve. Przekaż moje obowiązki Davy'emu."

Prowadzi mnie w milczeniu na trzecie piętro do własnego gabinetu. Tam dopiero przybliża się na fotelu do mojego siedzenia. Zakłada ręce w piramidkę i przeżuwa w zębach dolną wargę.

"Panie Styles mój klient życzy sobie pięć posiłków-"

"Louis- Panie Tomlinson." poprawia się, gdy mój łuk brwiowy uniósł się niebezpiecznie ku górze. Mężczyzna wzdycha. "Wiem, że nie powinienem pytać i spotkaliśmy się tutaj, żeby omówić menu..."

"Skąd znasz Liama?" wyrzucam z siebie i Harry'ego twarz blednieje. Po chwili orientuję się, że nie tyle co powiedziałem to płaczliwym głosem, to jeszcze w moich oczach stanęły łzy. "Nie rozumiem nic. Wszystko się kręci wokół tej cholernej restauracji-i i-"

Dłoń bruneta wyrwa się niemal automatycznie w moją stronę. Zaraz po tym odruchu Harry chowa twarz w swoich rękach.

"Louis, sam chciałbym wiedzieć w co ze mną pogrywasz. Domyślam się, że jest to pewnego rodzaju forma zemsty."

Jego słowa przeplata ból zauważalny w oczach o szmaragdowym kolorze. Wiosennym. Pełnym rześkości.

"Czy ty mnie w ogóle znasz?"  

Na to Harry parska śmiechem bez krzty humoru.

"Mon petit." mówi delikatnie, lustrując mnie uważnie. 

"Nie jestem twoim pieprzonym maleństwem." piskam, zaciskają pięści.

"Nawet nie wiem, jak inaczej mógłbym się do ciebie zwracać. Jestem zbyt spragniony tego słowa." Harry oddycha ciężej, jakby napotkał pewien problem. Natomiast ja czuję się osaczony jego obecnością. 

"Możemy przejść do menu-"

"Kiedy cię zobaczyłem poczułem, że całe moje życie zatoczyło wreszcie koło." tłumaczy powoli "Cel do którego dążyłem."

I wanna hold you when I'm not supposed toWhere stories live. Discover now