#2

33 4 6
                                    

„Hotel Rosemary, niedaleko Yosemite National Park." - tak brzmiała treść wiadomości od Baza, którą dostałem rano. Nadal nie rozumiem, dlaczego nie dał rady zapamiętać tej nazwy - do skomplikowanych to ona nie należała.

Zaraz po jej odczytaniu zacząłem pakowanie. Wziąłem moją starą, granatową walizkę i wpakowałem w nią cały arsenał papieru. Pozostałą resztkę miejsca zajęło parę t-shirt'ów, szczoteczka i pasta do zębów. Miałem zamiar spędzić w Rosemary parę dni i poszukać śladów.

Czasem, jak tak siedzę z Bazem w kawiarni, śmiejemy się, że powinniśmy zmienić pracę, na coś bardziej związanego z kryminalistyką. I tak już bawimy się w „detektywów". Tylko w nieco innych sprawach.

Honorowe miejsce w moim bagażu zajęło pióro wieczne. Wiem, że mamy XXI wiek, ale lubiłem nim pisać. Miało wartość sentymentalną, było prezentem urodzinowym od ojca. Zmarł dzień po moich urodzinach, kiedy byłem jeszcze dzieciakiem. Był pierwszą osobą, która dostrzegła u mnie dryg do pisania. Jemu zawdzięczam to kim jestem. Teraz pióro było jedyną rzeczą, która przypominała mi nasze wspólne chwile.

Miało kolor głębokiej czerni z granatowym połyskiem. Srebrna stalówka była misternie grawerowana. Dominowały na niej spiralne motywy. Na łączeniu stalówki z lotką widniał ozdobny węzeł. Łączenie było tak wyprofilowane by pióro umożliwiało przyjemne pisanie. Nadal mnie zastanawia, gdzie ojciec znalazł na tyle utalentowanego rzemieślnika. Gościu odwalił kawał dobrej roboty. Mimo upływu lat pióro było w świetnej kondycji i przyczyniło się do większości moich artykułów.

Troskliwie umieściłem je do drewnianego futerału i schowałem do osobnej przegródki w walizce.

Wszystko było już spakowane.

Postawiłem walizkę w przedpokoju i podszedłem do biurka. Musiałem sprawdzić drogę dojazdową do hotelu. Nie była to krótka wycieczka - czas podróży wynosił prawie dwa dni ciągłej jazdy Route 40.

Ten dystans podziałał na mnie jak zimny prysznic, bo dopiero teraz uświadomiłem sobie, że nie dojadę do Kalifornii na własną rękę. Wszystkie poprzednie wypady umożliwiał mi mój Cadillac, ale nawet on nie był w stanie mnie dowieźć aż na drugi koniec Stanów. Tym razem jest zmuszony do posiedzenia sobie w garażu. Nie do końca mi to odpowiadało, kocham siedzieć za kierownicą i nie miałem nawet najmniejszej ochoty na alternatywne rozwiązania.

Kiedy już przetrawiłem ten obrót sytuacji, zacząłem myśleć nad godnym zastępcą Cadiego. Pierwszy do odstrzału poszedł samolot. Wystarczyła mi tylko zajawka odprawy w głowie, już miałem dosyć. Podniebne szlaki są dla mnie przymusem, a nie opcją. Zostały mi jeszcze do wyboru pociąg i autokar. Prawie bez zastanowienia wybrałem pociąg. Ze wszystkich środków transportu wydawał się najbardziej komfortowy i umożliwiał względnie swobodne rozmowy z resztą pasażerów. Dodatkowo miał wagony sypialniane i sprzedawano tam przekąski.

Wpisałem w przeglądarkę adres amerykańskich kolei i sprawdziłem połączenie. Dostępny był bezpośredni pociąg do Los Angeles. Kupiłem bilet i byłem gotowy do drogi.

***

Dworzec w Richmond dotkliwie mi przypomniał, dlaczego wolę podróżować na własną rękę. Widok przepychających się bez ładu i składu ludzi od razu wytrącił mnie z równowagi. Poszedłem sprawdzić rozkład. Pociąg miał zajechać na peron 9A dwadzieścia po dziesiątej. Spojrzałem na zegarek. Była dopiero za dwadzieścia dziesiąta. Przewróciłem oczami. Nie należałem do osób cierpliwych. Żeby nieco umilić sobie czas poszedłem kupić gazetę i napić się kawy.

W pobliskiej Coście znalazłem wygodny dla siebie kąt i zacząłem przeglądać nabytą gazetę. Nawet nie musiałem obracać strony, by mi się rzucił w oczy nagłówek:

„To już dziesiąte zaginięcie w Bridgeport. Całe miasto w panice"

Pierwsza rzecz, na którą zwróciłem uwagę to oklepany tytuł, że też nie mogli dać czegoś lepszego. Dopiero później dotarło do mnie, że to właśnie w Bridgeport znajdował się mój hotel. Raczej nie będę narzekać na nudę.

Popijając espresso, ponownie spojrzałem na czasopismo i zacząłem czytać. Muszę powiedzieć, że artykuł mnie nie oświecił. Tak jak mówił Baz- sprawa jest niejasna, krążą tylko plotki i domysły. Zawiedziony, odłożyłem lekturę i sprawdziłem, która godzina. Pociąg miałem za 20 minut, ale widząc wcześniejszy rozgardiasz, zacząłem już podążać w stronę peronu.

***

O tym, co spotka Ravena w pociągu będzie w następnym rozdziale. Dzięki za przeczytanie tego rozdziału i mam nadzieję, że przeczytasz również następne😉

C. U.

P.S. Gwiazdki mile widziane

Krucze pióroOù les histoires vivent. Découvrez maintenant