II

105 16 12
                                    

Lepka i ciemna ciecz spływała z lekko pomarszczonego, zmęczonego czoła Deana Winchestera.

Dwaj bracia rozdzielili się tuż przy wejściu na garaże, znajdujące się tuż przy bulwarach w okolicach Kentucky. Co można powiedzieć, Sam i Dean wyruszyli w nieco dalszą trasę, oddalając się od Lebanonu. Cas i Jack udali się również w podróż, anioł chciał wiele nauczyć młodego nefilima. Zresztą młody bardzo palił się do zdobywania nowej wiedzy. Winchesterów zainteresował jeden przypadek, który został nagłośniony nawet w radio. Wszystkie poszlaki i wskazówki jakie udało im się odnaleźć, wskazywały na rodzinkę ghuli, gustującą w martwych cielskach gwiazd porno. Miejscowy dziennikarz twierdził, że to dzieciaki robią sobie głupie żarty, dopóki nie trafił do szpitala, twierdząc, że jedna z nieżyjących, długonogich gwiazdeczek przejechała go samochodem.

Dean wychylił się zza rogu, mocno ściskając w dłoni pistolet. Zatrzymał wzrok na czymś małym i błyszczącym. Jakaś durna figurka aniołka, stojąca nieopodal skrzynek z przynętą, przypomniała mu o Castielu, a wtedy poczuł ostre łupnięcie w skroń.

Zawsze powtarzał, ze łowca nie powinien się wiązać, by nie tracić osób, które się kocha przez popełnianie głupich błędów. Nie mógł się pozbyć tego uczucia, gdy myślał o niebieskookim, mimo iż nikomu by się do tego nie przyznał. Jednak nie tylko to towarzyszyło mu przy tych myślach. Czuł niesamowicie silną więź. Jakby Castiel przywiązał się do niego cienką wstążeczką i wszędzie za nim podążał. Zakręciło mu się w głowie i zamrugał kilka razy, by wreszcie cokolwiek dojrzeć zza mgły. Poczuł mocne szczypanie w okolicy klatki piersiowej. Pochylił lekko głowę i zobaczył podłużna ranę, niezbyt głęboką, biegnąca od obojczyka aż do pępka. Syknął cicho i rozejrzał się. Znajdował się w jednym z garaży. Ręce miał przykute do rury ciągnącej się pod sufitem. Nieprzyjemny zapach wilgoci drażnił jego nozdrza, a na kark skapywała ciężkimi kroplami lodowata woda.

- Sammy? -zachrypiał cicho. Może i on gdzieś tu jest? - Sam, jesteś tutaj?

Nie odpowiedziało mu nic, prócz kilku skapnięć wody na jego kark. Wzdrygnął się mocno. Cholera, został mocno związany, pozbawiony broni i Sama, a jego pierwszą myślą było wezwanie jego ukochanego. ALE nie mógł tego zrobić. NIE. Jest silnym i niezależnym dorosłym facetem i nie z takiej opresji musiał się wyplątywać. Szarpnął mocno rękoma i jęknął cicho z bólu. Ktoś mocno mu przywalił w głowę. Zbyt mocno. Przed jego oczami pojawiły się maleńkie gwiazdeczki, czuł, jakby miał zaraz odpłynąć. Obraz przed oczami zaczął mu znikać, aż w końcu stracił przytomność. Jednym, ostatnim tchem zdążył wyszeptać "Cas..?"


* * *

- Dlaczego się rozdzieliliście? - usłyszał chłodny ton głosu Castiela, jakby za drzwiami.

- Cas... Zawsze to robimy, nigdy mu się nie zdarzają takie sytuacje, dobrze o tym wiesz - powiedział Sam. Dean czuł, że wywraca w tej chwili oczami.

Dotarło do niego co się stało. Pierwszy raz od dawna... nie poradził sobie na polowaniu. Nie był wystarczający skupiony, by zachować trzeźwość umysłu.

- Ale się zdarzyło. Mógł umrzeć, Sam - jego głos był niższy niż kiedykolwiek. Mógł sobie wyobrazić jak się stroszy, by wyglądać na groźniejszego.

- Miałem wszystko pod kontrolą, byłem tam zaraz po Tobie - młodszy Winchester starał się zachować spokój pomimo iż, czuł się winny, choć to nie było jego winą, że Dean stracił koncentracje.

To była jego wina. I tego, że związał się, choć nie powinien. Przez to i on i Cas są narażeni na niepotrzebne cierpienie. Podniósł się nieco. Wszystko go bolało psychicznie, ponieważ fizycznie Castiel uleczył jego rany. Zaraz po chwili obaj weszli do pokoju. Sam zatrzymał się w progu, natomiast anioł usiadł na brzegu łóżka.

*zawieszone* "Cas?" | DESTIEL&SABRIELWhere stories live. Discover now