Rozdział: 3

326 13 0
                                    

Stałam przed lustrem i patrzyłam na swoje odbicie. Wszystko mi się w brzuchu wykręcało. Te wyścigi to coś bardzo ważnego dla mnie. To nie tylko czysta wojna młodych mieszkańców Portland. Nie liczy się wygrana, ale dobra zabawa. Jasne, większego idiotyzmu nie słyszałam. Musi mi się zwrócić co najmniej codzienne, poranne wstawanie i ćwiczenia.

Pamiętam, że kiedy mama żyła to przychodziła mi kibicować. Była zajebista. Zamiast krzyczeć na mnie, jakie to niebezpieczne i głupie, ona po prostu stała za barierką i krzyczała w niebogłosy moje imię. Nigdy jeszcze nie wygrałam, raz byłam bliska... jednak jeden z rywali zajechał mi drogę sprawiając, że skasowałam połowę auta. Mi samej nic się nie stało, nawet nie miałam siniaka, ale wtedy zasady były jeszcze inne. Pamiętam jak przeskoczyła barierki i podbiegła do samochodu wrzeszcząc na kierowcę. Matt musiał ją wtedy odciągać. Uśmiechnęłam się do siebie przypominając sobie tę sytuację. Teraz nikt nie zbije nikomu lusterka i nie zagrodzi śmiercią...

- Lisa!- Matt zapukał do drzwi.- Wyłaź, bo zaraz się zacznie. Nie mów, że stchórzyłaś.- otworzyłam drzwi patrząc na niego poważnym wzrokiem.

- Chyba żartujesz palancie.- zaśmiałam się.- Kto już jest?- spytałam odgarniając włosy.

- Połowa szkoły, połowa miasta.

- Rozumiem że druga połowa nieobecnej szkoły to kujony uczące się do poniedziałkowych sprawdzianów, a druga połowa nieobecnego miasta to biznesmeni, nauczyciele, kierowcy autobusów i prostytutki?

- Możliwe że tak.- zaśmiał się.- Dajesz Mała, nie narób mi wstydu.

- Mała to jest twoja...

- Znam to.- spojrzał na mnie „urażonym" wzrokiem.- Postaraj się bardziej. A teraz.- odwrócił mnie tyłem do siebie i kopnął w tyłek.- Powodzenia.

***

Uwielbiam adrenalinę. Od zawsze ją lubiłam. Teraz gdy trzymałam mocno kierownicę, wreszcie znowu ją poczułam. Brak pasów, brak kasków, czysty żywioł.

Była noc. Oświetlały ją gwiazdy i światło miasta, mimo że wyścig odbywał się na jego obrzeżach, na terenie dawnej fabryki.

Patrzyłam na flagę trzymaną w górze, mój żołądek chciał wyjść z mojego ciała, ale trzymałam mocno zaciśnięte zęby. Słyszałam warkot silników, krzyki kibiców i własne serce.

Nie spierdol tego.

Flaga poleciała w dół i ruszyliśmy do przodu z piskiem opon. Teren fabryki był ogromny i miał wiele przeszkód. Jedną z nich to na przykład mnóstwo zakrętów.

Skupiałam się tylko na drodze. Bez problemu wybiłam się do przodu. Byłam bez wątpienia trzecia. Z łatwością pokonywałam zakręty, bo na treningach to głownie na nich się skupiałam. Połowę roboty odwalał też wspaniały samochód Matt'a. Samochód przede mną, który należał do wroga Matt'a, Sama złapał nagle gumę i zniknął gdzieś za mną. I takie rzeczy się tutaj zdarzają. 

Na prowadzeniu był dobrze znany mi samochód. Jego kierowcy nienawidziłam najbardziej na świecie. Siedziałam mu na ogonie, widziałam jego wzrok w jego własnym lusterku. Bawił się. Raz był po mojej prawej, raz po lewej. Nagle zahamował zajeżdżając mi drogę. Moja noga odruchowo wcisnęła hamulec ale stało się to tak szybko, że moja twarz zderzyła się z kierownicą. Pokazały mi się gwiazdy i nie miało to nic wspólnego z bezchmurnym niebem. Ruszyłam dalej, jadąc jeszcze szybciej i z większą zawziętością. Czułam metaliczny smak krwi w swoich ustach. Czułam jak z mojego nosa leje się krew. Była gorąca i budziła we mnie jeszcze większą nienawiść. Widziałam jego zdziwiony wzrok.

Zobaczyłam metę. Jechałam obok tego skurwysyna. Po chwili wyprzedziłam go i zajechałam mu drogę, wjeżdżając na metę.

Szach mat.

Wysiadłam z samochodu. Bolała mnie głowa. Oparłam się o drzwi, gdy podbiegł do mnie Matt.

- To było genialne! Wiedziałem, że tym razem ci się uda! Dałaś sobie radę i nawet nie zniszczyłaś mi auta a on... próbował swoich sztuczek ale nie z nami takie numery.- przytulił mnie, a ja osunęłam się na ziemię.- LISA!?- ukucnął przy mnie.- Co ci się stało?!

- No wiesz, hamowałam dość gwałtownie...- mruknęłam czując jak wiruje świat.- ... a ty masz wyjątkowo twardą kierownice.

- Zabiję go...

- Nie.- pociągnęłam do z powrotem.- Pomóż mi wstać i chodźmy po nagrodę...- dźwignęłam się na nogi.

- To było zajebiste!- odwróciłam się. Za nami biegła Natalie. Uśmiechała się chyba pierwszy raz od bardzo długiego czasu, ale widząc moją twarz, szybko przestała. Wyciągnęła chusteczkę i podała mi ją.- Wszystko okej?

- Nie wiem, chyba tak.

Odebrałam nagrodę, czyli pucharem z czekiem na jakąś śmieszną kwotą, ale liczy się sama wygrana. Pokonałam dwóch wrogów za jednym zamachem. 

- Wreszcie coś sobie kupisz Jenkins.- powiedział ON, gdy zaczęliśmy się rozchodzić. Odwróciłam się tylko i spojrzałam w te zimne oczy. Jak gdyby nigdy nic splunęłam na jego twarz.

- Ty kur...- ale nic nie mógł zrobić bo właśnie rzucili się na niego, jego fani.

Odeszłam na bok. Musiałam czekać na Matt'a, który był tak szczęśliwy że nie mógł przestać komentować dzisiejszego wyścigu. Podekscytowany pokazywał coś swoim kolegom i tłumaczył, a uśmiech z jego twarzy nie schodził nawet na chwilę.

Dotykałam ostrożnie nos, ale bardzo mnie bolał. Chusteczka przesiąkła już cała, a krwawienie nie mijało.

- Nie za dobrze to wygląda.- odwróciłam się. Stał za mną Liam. Zdziwiłam się, że tu był. Nie mówiłam im o wyścigu. Widocznie musieli się dowiedzieć od innych.- Powinnaś jechać do szpitala.- czułam się dziwnie. Raczej nikt z mojej szkoły mnie nie zagaduje, chociaż on mnie jeszcze nie zna.- Możemy cię podwieźć. Jacob poszedł po samochód. Możesz dostać wstrząsu krwotocznego.- dobrze wiem co mogę dostać. 

- To miłe, ale czekam na przyjaciela.- odpowiedziałam.

- Tego tam?- pokazał na Matta. Kiwnęłam głową.- Myśleliśmy, że to twój chłopak.- miałam ochotę wybuchnąć śmiechem, ale ograniczyłam się do kaszlnięcia.- To był świetny wyścig, nieźle prowadzisz.

- Dzięki.- nie wiedziałam jak mam z nim rozmawiać. Najlepsze było to, że nie chciałam z nim rozmawiać.

- To... Skoro nie potrzebujesz pomocy, to ja już lecę. Gratuluję wygranej i... cześć.- i odszedł. Czułam w tej rozmowie coś sztucznego, ale w sumie każde rozmowy z obcymi odbierałam w ten sam sposób.

- Dobra już jestem.- obok mnie pojawił się nagle Matt.- Wracajmy do domu mój zuchu.

- Dobrze, ale po drodze zahaczmy jeszcze o szpital... 


•Do you exist?•Tahanan ng mga kuwento. Tumuklas ngayon