Rozdział: 2

372 14 14
                                    

- Lisa! LISA!- poderwałam się do pozycji siedzącej.- O rany twoje włosy chyba nie znają pojęcia „grawitacja".

- C-Co się stało?- przetarłam oczy.

- Byłem pewien, że zaśpisz, a żeby nie dokładać ci problemów, postanowiłem ci pomóc. Śniadanie na stole, ogarnij się mamy pół godziny.

- Tato...- mruknęłam przeciągając się.- Jak tu wszedłeś?- spojrzał na mnie z politowaniem.- Ha, ha. Nigdy nie znudzi mi się to pytanie.

Żeby wyciągnąć klucze trzeba mieć chudziutkie i długie palce. Jak dobrze, że w mojej głowie złodzieje mają je grube i krótkie.

Założyłam to co pierwsze wypadło na mnie z szafy. Powinnam w niej posprzątać, ale jestem dość zarobionym człowiekiem. Uczesałam włosy, umalowałam się i nawet w miarę szybko zjadłam śniadanie, więc nie było mowy o spóźnieniu.
***

Siedziałam pod tym cholernym pokojem. Dlaczego, dlaczego od razu po tym jak zaczął się rok szkolny. Nie zrobiłam nic złego. Nie lubię ludzi, a już na pewno nowych. Ta kultura, zachowanie i sztuczne uśmiechanie. Trzeba być naturalną ale w moim wypadku to nie wypada. Wyciągnęłam telefon.

J: Gdzie jesteś?

M: Wpieprzam chipsy ze sklepiku.

J: Ty...

M: Rudzielców jeszcze nie ma?

J: Nie ma...

M: Pamiętaj nie umawiaj się z nimi na szachy.- zaśmiałam się.

- Panno Jenkins.

J: Umówię się, ale najpierw muszę załatwić sobie okulary i krzywe zęby.

- Panno Jenkins.

M: Jesteś naprawdę wredna.

M: Podnieś tą głowę, bo nawet ja widzę jak naszej Nesan dym z uszu leci.

Podniosłam głowę. Faktycznie stała przede mną nasza nauczycielka, której z całego serca życzę wreszcie jakiegoś kutasa.

- Czuję się zaszczycona, że zwróciłaś na mnie uwagę. A teraz do roboty.- wskazała na dwóch chłopaków stojących przy oknie. Przewróciłam oczami i podeszłam do nich.

- Cześć nazywam się Alissa Jenkins, możecie mówić do mnie Aliss, bądź Lisa, oprowadzę was dzisiaj po naszej jakże cudownej szkole.- powiedziałam jakbym czytała przygotowaną wcześniej przemowę.

Nowi odwrócili się do mnie, a ja czułam się tak, jakby ktoś uderzył mnie w twarz.

- Wow.- wypaliłam.

- Co?- spytał jeden.

- N-Nic.- widziałam wielu kujonów i żaden z tych na pewno do takich nie należał. Byli normalni... nawet przystojni, na swój sposób.

Matt by się obraził.

- Nazywam się Liam Caldwell, a to mój brat Jacob Caldwell. Cieszymy się, że oprowadzisz nas po tej „cudownej szkole".

Matko. Mam taki dziwny nawyk, że jak zwrócę na kogoś uwagę to od razu określam wszystkie cechy jego wyglądu. Robię to odruchowo nawet o tym nie myśląc. Wyższy miał blond włosy a niższy brązowe. Tylko tyle zauważyłam, bo potem spaliłam się ze swojej głupoty.

- Tu są łazienki. Obok jest sala biologii... jakby po rozcinaniu żab zrobiło wam się nie dobrze.- żaden nie załapał mojego dowcipu.- Siadajcie z tyłu, babka jest tak stara że widzi uczniów tylko do trzeciej ławki... Sklepik, zawsze oblegany.- spojrzałam na siedzącego w rogu Matta. Jego mina wyglądała pewnie tak jak moja parę chwil temu.- Tutaj jest stołówka. Jak wam coś upadnie lepiej się nie schylajcie, ilość gum pod blatem może wywołać niezłą konsternację.- zza rogu wyszedł chłopak, a ja odwróciłam głowę w przeciwną stronę.

- Cześć Jenkins.- zatrzymałam się i wzdrygnęłam.

Nie. Masz. Prawa. Się. Do. Mnie. Odzywać.

-Dobra to by było chyba na tyle. Dziękuję za uwagę, powodzenia...

- Wiesz, jesteśmy też nowi w mieście.- powiedział Jacob.- Możesz nam powiedzieć coś o atrakcjach miasta?- miałam ochotę wybuchnąć śmiechem.

- Jeśli chcieliście jakieś atrakcje, to mogliście przeprowadzić się gdziekolwiek indziej. Tutaj cały czas leje... Imprezy w plenerze odpadają. Jest parę klubów, kina, restauracje... muzea, które pewnie i tak by was nie interesowały.

- A burdel jakiś jest?- wywróciłam oczami.

- Jest, jeden. Nie wiem gdzie dokładnie, bo nie chodzę. Jeśli to wszystko, to ja już pójdę.- odwróciłam się na pięcie i odeszłam.  

***

- Nie wyglądają na kujonów.- szepnął Matt na lekcji biologii.

- Nie wyglądają. Za to wyglądają na bogatych i nadętych lalusiów, na których każda poleci.- mruknęłam pisząc coś w zeszycie.

- Jeden z nich wygląda na starszego.

- Może nie zdał.- mówiłam od niechcenia.

- Ciekawe...

- Matko Matt bawisz się w plociucha...?- szepnęłam rozbawiona.

- Cisza!- zagrzmiała nauczycielka.- Ja może nie widzę, ale słyszę!- oboje powróciliśmy do notatek.

***

- Nie wracasz ze mną?

- Nie obiecałam, że spotkam się z Natalie.- pokiwał głową.

- To pozdrów ją ode mnie.

Siedziałam w autobusie patrząc na ściekające po szybie krople deszczu. W moich słuchawkach leciała jedna z piosenek Rihanny, która niewątpliwie wpasowywała się w nastrój.

Natalie to młodsza siostra Jess. Ma 16 lat i chyba jest jedyną osobą takiej samej płci jak ja, z którą utrzymuję kontakt. Po jej śmierci stała się taka... obojętna. Staramy się o tym nie rozmawiać, ale wiem że nie jest u niej ciekawie. Jej matce została tylko ona. Pani Lynch popadła w depresję... Domem musi zajmować się jej siostra, bo ona nie jest w stanie. Chodzi na terapię, ale... rana jeszcze jest zbyt świeża. Minęło dopiero pół roku.

- Cześć. Matt pozdrawia.- powiedziałam wchodząc do kawiarni. Zdjęłam kurtkę i powiesiłam ją na wieszaku. Usiadłam naprzeciwko dziewczyny.

- Cześć. Dzięki. Zamówiłam twoje ukochane Moutain Dew.- uśmiechnęłam się.

- Dzięki. To... co tam u ciebie słychać?- nie lubię rozpoczynać rozmów. Nie za bardzo umiem pocieszać, wyszłam już z wprawy.

- Matka jest przewrażliwiona i histeryzuje, ja najprawdopodobniej nie zdam, pokłóciłam się z przyjaciółką i skończyły mi się fajki.- mogłam nie pytać. Kelnerka podeszła do nas kładąc szklanki z napojami.

- Coś jeszcze podać?

- Nie, dziękujemy.- odpowiedziałam. Gdy odeszła kontynuowałam.- Na jedno z tych rzeczy mogłabym coś poradzić.- sięgnęłam dłonią do kieszeni wyciągając paczkę fajek i kładąc na blat. Dziewczyna położyła na niej swoją dłoń i przysunęła do siebie.

- Dzięki.- można by powiedzieć, że się uśmiechnęła, albo że coś stało się z jej twarzą.

Siedziałyśmy jeszcze przez jakiś czas rozmawiając tylko po to by rozmawiać. By rozmawiać dużo, by nie siedzieć w ciszy i przez chwilę zapomnieć. O ile to w ogóle możliwe.

Gdy się pożegnałyśmy, widziałam łzy w jej oczach, ale nic nie zrobiłam. Bo niby co mogłam zrobić? Powiedzieć: Wszystko będzie dobrze? Nie, nie będzie. Gdy wróciłam do domu padłam na łóżko i sama się rozpłakałam. Nikt tego nie widział, nikt nie mógł powiedzieć, że nie dotrzymałam słowa, że znowu się załapałam, bo nikogo tutaj nie było.


•Do you exist?•Where stories live. Discover now