– Jest... – zaczął, ale głos uwiązł mu w gardle. Odchrząknął i spróbował jeszcze raz. – Mój przyjaciel... – Znów nie mógł dokończyć. Co się z nim działo? – Posłuchaj, w tym lesie jest potw... – Rozkaszlał się na dobre. Musiało wyglądać to naprawdę dziwnie i niepokojąco, bo kobieta wyprostowała się i spojrzała na niego spod zmarszczonych brwi. W białej jak śnieg dłoni podrzucała czerwone jabłko królowej Arien.

– Wszystko dobrze? Może chcesz się czegoś napić? – zapytała z nieoczekiwaną troską. W jednej chwili odzyskał nadzieję. Czy martwiłaby się o niego, gdyby chciała go zabić?

– Nie, po prostu zaschło mi w gardle – wymamrotał, uśmiechając się przy tym jak głupiec. Wydała mu się uosobieniem dobroci i symbolem wybawienia. Musiał tylko opowiedzieć jej o Jasperze, o Śnieżycy i o swojej misji. – To jabłko... – zaczął i znów się zakrztusił.

– Chcesz je zjeść? Mogłoby pomóc ci na tę chrypę.

Gwałtownie potrząsnął głową. Momentalnie w jego sercu zrodził się niepokój. Czy to możliwe, że coś powstrzymywało go przed wyjaśnieniem, po co przybył do lasu? Ale przecież musiał wyznać dziewczynie prawdę! Musiał też powiedzieć jej, że to jabłko nie jest do jedzenia, że to element jakiejś szalonej zasadzki na potwora, który czaił się w śnieżnych zaspach. Otworzył usta, by jeszcze raz spróbować wypowiedzieć to wszystko, od czego zależało życie Jaspera, jego ludzi, samego Kamala i być może nieznajomej. Do gardła podeszła mu żółć.

Kobieta jednak nawet tego nie zauważyła. Jak zahipnotyzowana wpatrywała się w nienaturalnie czerwony owoc. Dopiero teraz Kamal uświadomił sobie, że jej włosy były czarne jak noc, usta czerwone jak krew, a cera biała jak śmierć. Nie, to nie możliwe, żeby była Śnieżycą. To nie o niej mówiła Arien. Dlaczego zatem...

Spróbował krzyknąć, ale zdało się to na nic. Jabłko dotknęło jej ust, słodki miąższ chrupnął pod naciskiem zębów, jasny sok pociekł po brodzie i długiej szyi. Z ust Kamala nie wydobył się żaden dźwięk.

Na jego oczach kobieta pobladła jeszcze bardziej, jej oczy powędrowały w górę i zobaczył same białka, ciało zwiotczało zupełnie, po czym bezwładnie padło na ziemię. Spomiędzy warg, jeszcze przed chwilą kusząco czerwonych, teraz zupełnie sinych, wypłynęła jadowicie zielona piana.

Dopiero ogłuszający jęk uświadomił Kamala, że znów mógł mówić. Ale co z tego? Dla dziewczyny i tak nie było już ratunku, a on z każdą przelaną łzą coraz większą miał pewność, że to właśnie na nią zastawiona była zasadzka.

– Pomocy! Ratunku! Niech ktoś jej pomoże! Ona umiera! – zawodził, krztusząc się łzami. Nigdy nie życzył śmierci nawet tym, których z całego serca nienawidził, a teraz? Patrzył jak ta dobra istota gaśnie i nic nie mógł zrobić. Nawet gdyby nie miał związanych dłoni, cóż mógłby zaradzić? Nie znał się na ziołach, nie radził sobie nawet z najprostszymi zaklęciami. Nie miał już żadnych wątpliwości, że bardziej przysłużyłby się Złotogórze, gdyby skończył ze sobą, gdy tylko zrozumiał, że był nie tylko nieudacznikiem, ale i zwyrodnialcem, który nigdy nie będzie w stanie związać się z kobietą.

Jakby na potwierdzenie swych myśli usłyszał zrozpaczony krzyk:

– Diano! Diano!

Po wąskich schodkach zbiegł krasnolud z czarną brodą zaplecioną w warkoczyki. Jego przerażone spojrzenie padło na leżącą na ziemi kobietę. W jednej chwili z jego oczu pociekły łzy. Upadł na kolana, chwycił bladą dłoń i ryknął wściekle. Coś krzyknął, ale Kamal nie rozumiał jego słów. Jedyne, o czym potrafił myśleć, to imię nieznajomej.

Diana. Oczywiście, że tak. Omal się nie roześmiał, gdy dotarło do niego, jak łatwo dał się oszukać. Dlaczego od razu się nie domyślił? Nic dziwnego, że bez większego sprzeciwu uwierzył w grasującego w śniegu potwora z czerwonymi ustami, białą skórą i czarnymi włosami. Czy nie tak od najmłodszych lat opisywano mu Dianę? Opis ten prześladował go tak bardzo, że jako mały chłopiec budził się w środku nocy zlany potem i wyobrażał sobie, jak to jest mieszkać w królestwie, które przez pół roku skute jest lodem. Powinien był natychmiast domyślić się, o kim mówiła Arien.

„Zabiła ją bestia".

– To moja wina – wychlipał, gdy do piwnicy wbiegły pozostałe krasnoludy. Jeden z nich zaczął nakładać na głowę Diany toporny metalowy diadem.

– Powiedz mi coś, czego nie wiem – warknął dowódca krasnoludów.

– Królowa...

– Miałeś powiedzieć coś, czego nie wiem.

– Pod koszulą mam magiczny pierścień. – Gniew i rozpacz w głosie krasnoluda pomogły Kamalowi odzyskać przejrzystość myśli. – Załóżcie go jej na palec, powinien powstrzymać działanie klątwy.

– Zawiejo, chyba nie chcesz mu zaufać? – syknął jeden z krasnoludów.

Mężczyzna nazwany Zawieją zmarszczył brwi i przyjrzał się uważnie Kamalowi. Podszedł powoli do księcia, wyciągnął sztylet i wprawnym ruchem rozciął mu najpierw koszulę, a potem łańcuszek, na którym zawieszony był pierścień. Bez słowa chwycił błyskotkę i ruszył z powrotem do Diany.

– Jeśli jej zaszkodzi, zabiję cię – ostrzegł złowrogim szeptem i tak, aby Kamal mógł to zobaczyć, założył królewnie pierścień na palec serdeczny.

Początkowo nic się nie zmieniło i Kamal zaczął poważnie obawiać się o swoje życie. Nagle jednak Diana odkaszlnęła, drgnęła nieco gwałtowniej i zamarła. Krasnoludy zachłysnęły się powietrzem i blade z przerażenia utkwiły spojrzenia w Zawiei. On jednak nie wydawał się aż tak przejęty, przeciwnie, uśmiechnął się blado i z nieskrywaną wdzięcznością zwrócił się do Kamala:

– Miałeś rację. Powstrzymał klątwę. To bardzo potężny pierścień. Nie będziesz za nim tęsknił?

– I tak miała go dostać – westchnął Kamal. Naprawdę mu ulżyło. Przynajmniej odrobinę zdołał złagodzić tragiczny błąd, jakim było zaufanie Arien. Może właśnie przez tę nieoczekiwaną ulgę nie zauważył gniewu Zawiei.

– Co masz przez to na myśli?

– Byliśmy zaręczeni – wyznał szczerze książę. – Obiecałem matce, że dam go wybrance mojego serca, ale podejrzewam, że miała na myśli Dianę.

Zawieja poderwał się niespodziewanie. W jego spojrzeniu widać było panikę, która powoli przerodziła się w rezygnację. Kamal w jednej chwili pojął swój błąd. Kochał ją, oczywiście, że ją kochał. A teraz on pojawił się tu znikąd, najechał ich kryjówkę, pomógł wiedźmie rzucić na Dianę klątwę, a teraz uświadomił biednemu krasnoludowi, że nigdy nie miał prawa do swych uczuć. Książę już otwierał usta, by zapewnić go, że wcale nie zamierza wymuszać na Dianie zaślubin, że jest mu nawet na rękę, by królewna znalazła sobie kogoś innego, nie zdążył jednak, bo Zawieja oznajmił z mocą:

– Pierścień i korona to i tak za mało, by ją ocalić. Musimy zabrać ją do Żelazożeber. Użyczysz nam koni? – zapytał Kamala, nie patrząc mu jednak w oczy.

– Panie, za darowanie mi życia i okazane zaufanie, gotów jestem użyczyć ci nie tylko koni, ale i moich ludzi, a także moje własne świadectwo o tym, co dzieje się w Zimogrodzie – obiecał gorliwie Kamal. – A jeśli chodzi o zaręczyny moje i Diany...

– Rozwiążcie go. Wyruszamy natychmiast.

To powiedziawszy, Zawieja odwrócił się na pięcie i opuścił piwnicę. Kamal zaklął pod nosem. Nie miał żadnych wątpliwości, że krasnolud nie zamierza słuchać niczego, co miał mu do powiedzenia. Zamknął oczy i tłumiąc płacz, pogodził się z myślą, że swoją głupotą zniszczył życie zarówno kobiecie, którą miał poślubić, jak i chłopcu, którego przyrzekał chronić.

ŚnieżkaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz