6.

1.2K 186 22
                                    

Pomimo odległości, dzielącej ją od Zimogrodu, Diana doskonale słyszała zawodzenie żałobnych rogów. Nie zatrzymała się jednak, nawet nie obejrzała za siebie. Niedługo potem zaszło słońce, ale Diana jechała dalej. Jechała też, gdy noc w końcu dobiegła końca. W bladym świetle świtu zatrzymała się, by napoić zmęczonego konia, a potem znów ruszyła. Czasem przyłapywała się na tym, że przysypia w siodle, a biedny rumak wykorzystuje to, by na chwilę chociaż przystanąć, poskubać trochę trawy czy zasnąć. Nie miała do niego o to pretensji. Bardziej zła była na samą siebie, że nie zażądała od Gareda, by zostawił jej swego konia, by mogła jeździć raz na jednym, raz na drugim. Teraz jednak już nic nie mogła na to poradzić.

Jechała tak przez trzy dni i trzy noce. Bała się, że Arien może zbyt szybko przejrzeć jej plan. I tak musiało do tego kiedyś dojść – Diana wolała jednak być wtedy jak najdalej od Zimogrodu. Niestety, nie miała pojęcia, jak daleko sięgały moce wiedźmy. Czy już wyjechała poza ich zasięg? Po czym miała to poznać?

Starała się obserwować otaczającą ją naturę. Początkowo widziała jedynie drzewa, drapieżnie wyciągające gałęzie, szarpiące jej czarne jak heban włosy, drapiące białe jak śnieg policzki.

Stopniowo jednak las się przerzedzał. Coraz częściej natrafiała na polanki. Zwierzęta zdawały się coraz bardziej ufne.

– Czyżby to już tutaj? – zapytała ochrypłym szeptem. Własny głos zabrzmiał obco, tak bardzo jednak tęskniła za słowami, dlatego choć najprawdopodobniej nikt poza nią samą nie mógł jej usłyszeć, mówiła dalej: – Nie wiem, czy dam radę pojechać dalej. Wszystko mnie już boli. Jeszcze chwila i będę gotowa zrezygnować z Zimogrodu za jedną noc w łóżku.

Przerwał jej cichutki trel jakiegoś ptaszka. Nerwowo spojrzała w kierunku, z którego dobiegał śpiew. Dopiero teraz uświadomiła sobie, że wcześniej zwierzęta były dziwnie milczące i ta maleńka ptaszyna jest pierwszą istotą, która przerwała niepokojącą ciszę. A zatem to musiało być tutaj. Tutaj była już bezpieczna. Z trudem powstrzymała cisnące się do oczu łzy. Odetchnęła głęboko i zaczęła nucić.

Przez chwilę nic się nie działo. Zaraz jednak las aż zadrżał od radosnego śpiewu setek ptaków, które najwyraźniej tylko czekały na czyjeś zaproszenie. Diana uśmiechnęła się mimowolnie. Dookoła niej zatrzepotały skrzydła. Niepewnie wyciągnęła dłoń i ku jej zdziwieniu przycupnęła na niej sikorka.

– Zbliża się zima – westchnęła królewna. – Będę potrzebowała schronienia. Wiecie może, gdzie jakieś znajdę?

Ptaki oczywiście nie mogły jej odpowiedzieć. Ale skoro tu były, skoro zebrały się tu w obliczu nadchodzącej zimy, czy byłoby głupotą przypuszczanie, że gdzieś w okolicy znajdowała się jakaś osada? Nie, nie musiała to nawet być osada. Wystarczyłaby w zupełności chatka jakiegoś myśliwego. Diana na pewno poradziłaby sobie z przekupieniem samotnego mężczyzny, aby pozwolił jej u siebie trochę pomieszkać. W najgorszym wypadku...

– W najgorszym wypadku będę musiała go po prostu zabić – wymamrotała pod nosem, ześlizgując się z siodła.

Cudownie było choć nieco rozprostować nogi, a i koń wydawał się zadowolony, że nie musi już dźwigać swojej pani. Postawił wysoko uszy, zupełnie jakby również wsłuchiwał się w ptasi świergot, zarzucił ogonem i zarżał radośnie. Posłusznie podreptał za Dianą, która, postękując, ruszyła wgłąb lasu wąską ścieżynką. Nie, nie mogła być to dróżka wydeptana przez zwierzęta. Gdy królewna patrzyła wystarczająco długo na ślady w zmarzniętym błocie, była w stanie rozpoznać ślady podeszew i wąskie długie smugi jakby po małych wózeczkach. Nigdy wcześniej nie widziała nic podobnego, ale też nigdy wcześniej nie zastanawiała się nawet nad tym, jak wyglądało życie tak daleko od jakiekolwiek królestwa. Być może ludzie lasu byli po prostu nieco mniejsi, a zatem i ich wozy oraz wierzchowce również musiały być mniejsze.

Wyobrażenia o maleńkich ludziach podsyciła jeszcze bardziej chatka, która w końcu wyłoniła się zza drzew. Nie była mała, ale coś w niej wydało się Dianie bardzo dziwne i dopiero po chwili zrozumiała, w czym tkwił problem. Chatka, owszem, była zupełnie normalnych rozmiarów, ale jej okna i drzwi wydawały się stanowczo za małe. Nawet otaczający ją płotek sięgał Dianie zaledwie do uda.

– Wygląda bardzo solidnie, ale coś mi się w tym wszystkim bardzo nie podoba – westchnęła Diana, klepiąc rumaka po spoconej szyi.

Koń zarżał w odpowiedzi. Nie buntował się jednak, gdy królewna zaprowadziła go do stajni, pospiesznie oporządziła po długiej podróży i nakarmiła owsem, którego mieszkańcy dziwnego domku mieli pod dostatkiem. Wiedziała, że nie musi się spieszyć. W żadnym z okien nie paliło się światło, z komina nie unosił się dym. Kimkolwiek byli gospodarze, najwyraźniej z jakiegoś powodu opuścili swoją chatkę. Diana spojrzała na niebo. Słońce już niedługo miało zacząć wędrówkę ku zachodowi. Bardzo możliwe, że właściciele gospodarstwa wyszli, by pracować w lesie, i wrócą, gdy tylko zacznie się ściemniać.

Co zrobią, gdy znajdą Dianę? Co ona powinna zrobić z nimi? Jeszcze raz rozważyła wszystkie możliwości. Żadna nie wydała się satysfakcjonująca. Może powinna wstrzymać się z podejmowaniem decyzji, dopóki nie dowie się, z kim ma do czynienia? Tak, to wydawało się najrozsądniejsze. Poklepała rumaka po świeżo wyczesanej szyi i ruszyła do drzwi.

Jak mogła się domyślić, zamieszkujący domek mali ludzie nie byli na tyle głupi, by zostawić drzwi otwarte. Diana westchnęła, uklękła i uważnie obejrzała zamek. Wyglądał na bardzo solidny; ktokolwiek go wykuł, niewątpliwie znał się na swoim fachu. Najwyraźniej jednak nie przyszło mu do głowy, by podobne zabezpieczenia umieścić również w oknach. Królewna uśmiechnęła się pod nosem i podniosła z ziemi spory kamień.

Już po chwili była w środku i zacierała ręce, ciesząc się na myśl, że wreszcie będzie jej dane wyspać się w łóżku i zjeść ciepły posiłek. Powoli, bardzo ostrożnie, zaczęła zwiedzać domek. Bez trudu znalazła kominek i rozpaliła w nim, by się ogrzać. Zaraz potem znalazła świece, które pospiesznie zapaliła i ich blaskiem oświetliła małą chatkę. Z trudem powstrzymała się przed pełnym goryczy westchnieniem. Dookoła panował niewyobrażalny bałagan, zupełnie jakby od bardzo, bardzo dawna nikt nie pofatygował się, aby posprzątać. Podłoga była nie zamieciona, z sufitu zwieszały się pajęczyny, a na stole chwiały się stosy brudnych naczyń. Diana nie wyobrażała sobie, że można żyć w takich warunkach. Po plecach przemknął jej dreszcz. Nie mogła jednak pozwolić sobie na słabość. Nie teraz, gdy wreszcie znalazła schronienie. Nie, jeśli chciała kiedykolwiek zemścić się na Arien.

Zakasała rękawy i zabrała się do pracy.

ŚnieżkaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz