II Dorea Parkes

8 1 0
                                    

Ledwo zmaterializowała się na miejscu, od razu ruszyła w stronę schodów i otworzyła drzwi Alohomorą. Wzięła zamach i trzasnęła nimi głośno, a z jej gardła wyrwał się dziki wrzask. Poczuła się nieco lepiej. Oddychała głęboko i rozejrzała się po ciemnym wnętrzu korytarza. Weszła w głąb domu czując lekki niepokój. Z przyzwyczajenia poprawiła przekrzywiony obraz w przedpokoju. Ostatni raz była tu ponad rok temu...

– Mamo, tato! Wróciłam! – Krzyknęła Dorea, kiedy wróciła po całym dniu w Londynie i usiadła na niskiej ławie, aby zdjąć buty. Było tuż po dwudziestej, pogoda była nieprzyjemna – wiało i padało pewnie w całym kraju. Odwiesiła mokry płaszcz i chwyciła torbę. – Kupiłam te rajstopy o które prosiłaś! Stara Kingston popatrzyła na mnie jakbym nie była zdolna rodzić dzieci! Ale się zdziwi jak zobaczy cię z brzuchem!

Zachichotała pod nosem i stanęła przed krzywo zawieszonym obrazem. Poprawiła go, tak jak miała w zwyczaju. Zawsze się przestawiał, jak w czasie zebrań Zakonu, kilkunastu członków wychodziło z domu, albo gdy w dzieciństwie przebiegała z Robertem przez przedpokój. Poświata tańczącego światła zalewała część korytarza. Nie dziwiła się rodzicom, że rozpalili ogień w kominku. Pewnie teraz drzemali w swoich fotelach, ustawionych jak najbliżej kominka.

Zauważyła ciemne plamy z błota na wykładzinie i zrobiła sceptyczną minę. Oczywiście ktoś musiał wnieść błoto! Stanęła jak wryta kilka kroków przed łukiem do salonu i wytężyła wzrok na te plamy. W świetle, dochodzącym z pokoju, ich barwa wyglądała na ciemnoczerwoną. Coś jej mówiło, żeby nie szła dalej, ale dała kilka kroków do przodu i powoli weszła do salonu. Tapicerka na kanapie była rozerwana, dużą szafę przewrócono na kanapę, przy czym zasłaniała widok na połowę pokoju, fotele były całkowicie roztrzaskane, tak samo jak szklany, duży stół.

– Mamusiu? – Wyjąkała wchodząc głębiej, nie wiedząc co zobaczy. Złowieszcze dreszcze przeszły przez jej całe ciało. – Tatusiu?

Ominęła szerokim łukiem roztrzaskany stół, starała się omijać plamy posoki i stanęła w miejscu, gdy zauważyła strużkę krwi wypływającą spod kanapy. Kucnęła i opuszkami palców jej dotknęła. Była jeszcze ciepła. Oblizała nerwowo wargi. Przeszła nad nią ostrożnie i wzięła głęboki oddech nim obeszła szafę. Otworzyła usta, ale nie potrafiła nawet krzyknąć, cofnęła się o kilka kroków, wpadając na barek i przestraszyła się, kiedy butelki złowieszczo zadźwięczały w środku. Szybko jej oddech stał się urwany i dość głośny, praktycznie charczała, niezdolna do jakiekolwiek ruchu, ani myśli. Przez łzy patrzyła na ciała swoich rodziców. On ich nie zabił... On ich zniszczył! Lewy bok jej ojca był rozerwany i pewnie tylko koszula trzymała jego wnętrzności w środku. Piękna i dobra twarz jej matki była dosłownie roztrzaskana. Wszędzie było tyle krwi...

Zaszlochała głośno i bezwiednie osunęła się na parkiet, tracąc świadomość.

Południowe, marcowe słońce powoli oświetlało całe pomieszczenie. Deszcz przestał padać w nocy i nastał nowy dzień. Leżała na odrętwiałym boku na podłodze, czuła jak jej ubranie przesiąkło krwią jej rodziców i czuła jak co chwilę jej nogi chwytają skurcze. Trzymała w lepkich, zakrwawionych dłoniach, zimną i kruchą dłoń swojej matki. Czuła zaschnięte ślady łez za policzkach i widziała, że część jej rzęs jest pozlepianych.

Przeniosła wzrok na wejście do salonu, gdy usłyszała odgłos otwieranych drzwi wejściowych, spojrzała z powrotem na jej zniszczonych rodziców czekając na koniec. Przyszła kolej na mnie...

– Kurwa mać! Co tu się do diabła stało? Dawlish, nie wchodź tu! Wezwij dziesięciu moich ludzi, a ty zostań w Biurze i trzymaj język za zębami! – Usłyszała głos Moody'ego i spojrzała na przeciwległą ścianę, gdzie w tapecie zostało wyryte: TAK KOŃCZĄ CI, KTÓRZY PRZECIWSTAWIAJĄ SIĘ LORDOWI VOLDEMORTOWI.

Dodatki do bloga: Kocioł Pełen AmortencjiWhere stories live. Discover now