I Dorea Parkes

12 1 0
                                    

Jest to Prolog z https://www.wattpad.com/story/140810348-kocio%C5%82-pe%C5%82en-amortencji (moje główne opowiadanie)


Gruba teczka zmaterializowała się na jej biurku. Z wierzchu była przyklejona karteczka z napisem do Charlusa Pottera. Do młodego aurora, który w szybkim czasie dorobił się własnego gabinetu w biurze aurorów. 25 – letni Charlus Potter cieszący się uznaniem samego szefa biura Aurorów Foldiusa Teretna oraz Alastora Moody'ego, przeprowadzał już wiele walk z poplecznikami jakiegoś Lorda Voldemorta, który razem ze swoimi ludźmi atakowali mugoli i niektórych czarodziei.

Pracowała w Biurze Aurorów już drugi rok i miała przejąć poważniejsze sprawy, jak w końcu uzyska upragnione uprawnienia. Od kilku tygodni czuła frustrację, bo była najlepsza na kursach, a po trzech latach posadzili ją za biurko przed gabinetem Pottera i od dwóch lat nic nie ruszyło. Powoli zaczynała twierdzić, że prędzej złoży rezygnację niż doczeka się awansu. Była gotowa na objęcie stanowiska już od dawna, a Foldius odsyłał ją zawsze do Moody'ego, który twierdził, że nie ma czasu na myślenie o tym.

Spojrzała ponownie na teczkę i wiedziała, że to coś ważnego bo rozpoznała pismo Dumbledore'a. Chwyciła teczkę i wstała zza biurka. Jak zawsze przygładziła nieco czarne włosy i szatę, starając się, żeby jej wygląd był schludny i profesjonalny. Dbała o to, żeby nie zbłaźnić się w oczach Pottera, tak jak w dniu, w którym się poznali.

A było to cztery lata wcześniej. Była wtedy jeszcze uczennicą Hogwartu.

Albus Dumbledore wezwał ją do swojego gabinetu o godzinie 19. Ostatnio, gdy ją wzywał musiała udzielać wywiadu do Proroka Codziennego i kilku innych magazynów. Jako jej nauczyciel transmutacji załatwiał wszelkie kontakty z prasą, tak, że nie musiała zawracać głowy dyrektorowi Dippetowi. Teraz też myślała, że czeka ją kolejny wywiad, więc nie myśląc wiele ubrała na tę okazję ciemnobrązową spódnicę do kolana i beżową bluzkę. Nieważne jak się starała i tak wyglądała jak kujon, i mól książkowy. Z resztą... Nawet nie miała czasu się starać. Wolała przygotowywać się na kursy. Okulary w ciemnej oprawce, co chwilę spadały na czubek jej nosa. Za długa grzywka zasłaniała prawie połowę jej twarzy, więc odgarnęła ją niedbale. Z myślą, że lepiej wyglądać nie będzie szła do gabinetu nauczyciela transmutacji.

– Już jesteś Doreo? – Dumbledore zdawał się być zdziwiony i spojrzał na swój zegarek. – Został jeszcze kwadrans. Muszę iść na chwilę po Minerwę McGonagall, chyba nie dostała mojej wiadomości. Poczekaj w środku, zapewne za kilka minut pojawi się pierwszy gość.

Nawet nie poczekał na jej odpowiedź i odszedł zostawiając ją w progu. Weszła szybko do gabinetu, który zawsze ją fascynował. Niejednokrotnie próbowała odczytać runiczne znaki na myślodsiewni, ale nie udawało jej się to. Nigdy przecież nie była dobra ze starożytnych runów, wytrzymała rok czasu i poprosiła o zmianę przedmiotu. Teraz nie podeszła do kamiennej misy. Z wielkim zainteresowaniem oglądała kolekcję słodyczy w szklanym kredensie. W Hogsmead dopiero niedawno otworzono sklep ze słodyczami, a Dumbledore miał nawet przedpremierowe opakowania łakoci. Oglądała wszystkie torebki odczytując nazwy produktów. Fasolki wszystkich smaków, czekoladowe żaby, niekończące się żelki... Torebkę z ostatnią nazwą wzięła do ręki. Wiedziała, że Dumbledore nie pogniewa się, jeśli poczęstuje się nimi. Nie wiedziała, co może znaczyć: niekończące się.

Podeszła do myślodsiewni, wyjmując uprzednio żelkę z opakowania. Coś jej nie pasowało., bo żelka była krótka, a przymiotnik niekończąca się, nie był odpowiedni do jej rzeczywistej długości. Włożyła ją sobie do ust. Ponownie chciała odczytać runiczny zapis wykuty w kamieniu. Przekrzywiała głowę, ale nic to nie dawało. Jedyne słowo którego była pewna to: siła. Reszta była jej nieznana.

Dodatki do bloga: Kocioł Pełen AmortencjiWhere stories live. Discover now