|2|

193 42 0
                                    

Trzymał się kurczowo za poręcz w autobusie. Unosił co chwila wzrok, licząc, ile ludzi zasłaniało mu przejśce do drzwi. Od długiego stania robiło mu się słabo. Miał wrażenie, że jego twarz owiewał zimny podmuch.

Pojazd zatrzymał się. Niepewnie puścił rurę.

- Przepraszam - wydusił z siebie, próbując się przedostać. - Przepraszam - powtórzył głośniej i wtedy usłyszała go kobieta przed nim, ustępując mu miejsca.

Dalej, jak w efekcie domino, ludzie przed nim zaczęli się odsuwać podobnie, jak pierwsza osoba. Niestety i tak było okropnie ciasno, a on przeciskając się między nimi, stracił równowagę, upadając pod buty innych.

O mój boże.

W głowie obliczył, ile będzie go kosztować wyjazd do innego stanu. Policzki znów zapiekły niewyobrażalnie, a wszystko inne stało się tak słabe, że nie był w stanie się podnieść.

- Uważaj, jak chodzisz - syknął na niego mężczyzna, na którego wpadł.

Czuł na sobie wzrok każdego, a po chwili z rozpaczą zobaczył, jak drzwi się zamykają. Spróbował niezgrabnie podnieść się z podłogi i gdy sądził, że już nie zdąży, ktoś za niego przytrzymał mu drzwi. Następnie ujrzał wyłaniającą się w tłumie dłoń wyciągniętą wprost do niego.

Pochwycił ją, jak ostatnią deskę ratunku. Zaskoczyla go siła, z jaką został wyciągnięty i postawiony na równe nogi. Autobus za jego plecami zawarczał i odjechał, a nieznajomy wciąż trzymał za dłoń.

- W porządku? - miodowe, ogromne oczy przebiły go na wylot.

Ich właściciel o dwudniowym zaroście i włosami wciśniętymi niedbale za uszy pachniał dymem papiersowym na każdym skrawku. Chociaż Gerard nigdy nie palił, bardzo lubił zapach używel i nigdy nie narzekał na osoby palące w jego towarzystwie.

- Tak - zabrał drżącą dłon i zacisnął ją mocno na pasku torby.

- Jesteś strasznię blady - zmarszczył zmartwiony brwi.

- To nic - powiedział cicho - Mam tak zawsze.

Na fałszywość tych słów ciało od razu zareagowało, sprawiając, że jego nogi były niczym z waty.

if you like it or not | frerard Where stories live. Discover now