Rozdział szósty "Gumy do życia... to znaczy żucia!"

2.2K 237 153
                                    

Blondyn zakręcił butelką siadając na miejsce. Z zapartym tchem obserwowałem nakrętkę. Mijała kolejne osoby... Lukas, Arthur, Kiku.

Zaczęła zwalniać.

Olena, Elizabeta...

Zatrzymała się na mnie.

Serce jakby mi się staneło. Czy los sobie robi ze mnie jaja?! Najpierw Matthew, potem Toris, teraz do cholery on!

- Ech... - zaczął zakłopotany blondyn, drapiąc się po głowie. - Eee, Al? Używam koła ratunkowego.

- Ludzie, co jest z wami nie tak? Przecież zużyłeś na Torisa, ile razy mam powtarzać zasady?

- Te zasady, które wymyślasz na poczekaniu? - zakpił Arthur. Amerykanin przewrócił oczami, posyłając mu delikatny uśmiech. Blondyn skrzyżował ręce na piersi, mrucząc:

- Głupi hamburgerożerca.

- Dobra, liczę do pięciu! - zawołała Elizabeta.

- Pięć!

Powtórka z rozrywki. Czemu akurat ja? Na takiego Arthura czy Kiku to nigdy nie wypadnie, butelka wybrała sobie akurat mnie.

- Cztery!

Co ja takiego strasznego zrobiłem światu?

- Trzy!

Oprócz bycia wspaniałym...?

- Dwa!

Zamknąłem oczy. Nie chciałem patrzeć jak moja duma i szkolna reputacja odchodzi już na zawsze.

I wtedy zdarzył się cud.

Gdy Elka krzyknęła "Jeden!", w tym samym momencie do moich uszu dotarła jakaś muzyka z lat osiemdziesiątych.

- Ups, mój telefon... - powiedział Feliks, nareszcie odrywając wzrok ode mnie i grzebiąc po kieszeniach szukał smartfona. Wyciągnał go i odebrał wychodząc z pomieszczenia.

- Coś ty taki czerwony, Beilschmidt? - zapytała mnie szatynka.

- Ja? Czerwony? Laura chyba musiała podkręcić ogrzewanie...

Okej, zanim Feliks wróci zdążę sie jakoś wykręcić... Tylko czym? Powiedzieć, że muszę iść? Nie, za duży banał. Albo...

Jednak mój problem sam się rozwiązał.

- Słuchajcie, generalnie, to moi rodzice chcą żebym już wracał i zajął się siostrą, bo oni gdzieś jadą. Więc sorry, ale ja się zmywam. Cześć! - tyle powiedział i już go nie było. Gdy dotarł do mnie sens jego słów, wyszczerzyłem się od ucha do ucha, a wokół mnie rozchodziły się jęki niezadowolenia. Ktoś zakręcił butelką jeszcze raz, wypadło na kogoś innego... Mnie to już nie obchodziło. Wyszedłem z pomieszczenia szukając w kuchni moich przyjaciół.

Uratowany! Jestem uratowany! Cóż za cudowne uczucie. Radość, ulga, wszystko naraz! Jeden pocałunek z chłopakiem mi na dziś wystarczy...

W kuchni zastałem Francisa i Lili, trzymających lampki wina, z których aż się wylewało. Leżeli obok siebie na podłodze i co chwilę jedno z nich mówiło coś kompletnie randomowego, albo zaczynało chichotać, z bliżej nie znanych powodów.

Przy stole siedziała Natalya, z kieliszkiem wódki w ręce. Prawdopodobnie nawet tego nie wypije, za dobrze ją znam. Gdy tylko zamoczy w niej usta, od razu zaczyna się krztusić i krzywić przez ten obrzydliwy smak.

- Co jest, Natalka? - zapytałem zadowolony z siebie po wygranej grze.

- No, dalej Gilbert. Domyśl się - powiedziała z gorzkim uśmiechem na twarzy.

Do zaliczenia || PrusPol 🔒Where stories live. Discover now