Rozdział drugi "Co się tak gapisz, nie poznajesz mnie?"

3.4K 368 292
                                    


- Kurwa, kurwa, kurwa! - darłem się i obijałem pięścią szafki. Za mną szedł zadowolony z życia Feliks. No tak, czym on mógł się martwić? Perfekcyjne ocenki z biologii i chemii, z reszty przedmiotów przynajmniej znośne. W przeciwieństwie do mnie.

- Jak ja mogłem do tego dopuścić, co?! Przecież za każdym razem w gimnazjum jakoś zdawałem! - krzyknąłem bardziej do siebie niż do niego.

- Och, a może w taki sposób, że jesteś głupi?

Wściekły podszedłem do niego i złapałem go za mundurek. Ten zadarł brodę do góry i patrzył się na mnie znudzony.

- Powtórz to.

Ściągnął w dół brwi i odparł:

- Co? Że jesteś głupi? Proszę bardzo: jesteś głupi - prychnął - lepiej ci?

Wyrwał się z mojego uścisku. Rzucił mi bezczelne spojrzenie, a ja stałem jak wryty. No co za cham! Do reszty wkurzony zgarnąłem plecak i wyszedłem z tego przeklętego budynku. I za co, do cholery, spotkał mnie taki los?

Dzisiaj piątek, jedyny pozytywny akcent w tym dniu. Ruszyłem w stronę domu parkiem. Rosło w nim mnóstwo wiśni, dlatego nie spieszyłem się. Co jak co, ale te drzewa lubię. Szczególnie kiedy kwitną. Szedłem dalej, a na moich włosach osadziło się kilka różowych kwiatów. Bez pośpiechu wydostałem się z tej alei i wystarczyło mi przejść przez ulicę, by być w domu.

- Już jestem! - krzyknąłem, gdy tylko przekroczyłem próg domu. Usłyszałem tylko jak moja matka mruknęła coś w rodzaju przywitania. Nie poświęcając jej większej uwagi poszedłem na górę. Już w progu wywaliłem swój plecak w kąt i włączyłem komputer. Lekcje później, na razie trzeba wbić nową rangę...

***

- Gilbert! Kolacja! - głos rodzicielki wyrwał mnie z mojego świata gier.

- Zaraz zejdę! - wrzasnąłem, choć wcale nie zmierzałem do wyjścia. To nie pierwszy raz, gdy nie jemy wspólnej kolacji. Przestajemy nadawać na tych samych falach z dnia na dzień, ojciec ma inne poglądy niż ja, z resztą; matka nie lepsza. Idą ślepo za rządem, robią co inni pomyślą. Boże, jak moża być tak glupim? Kiedy starałem się im to wytłumaczyć, jak zwykle mnie nie rozumieli. A później się dziwią, że ze sobą nie rozmawiamy.

- Nie zaraz tylko teraz! Musimy pogadać!

Cholera. Tylko nie to. Nie chodzi o samą rozmowę, ale ja już wiem jak oni chcą ze mną "pogadać". W moim słowniku, ten termin wypowiedziany przez rodziców, znaczy tyle co porządny ochrzan. Ciekawe o co tym razem chodzi...

Złośliwy głosik w mojej głowie podpowiedział "Może o te cholerne zagrożenia?".

Nie odpowiadając jej, zszedłem do kuchni gdzie wszyscy na mnie czekali. Wszyscy znaczy: Ludwig, starzy i kolacja. Usiadłem na swoim miejscu czując się nie swojo. Widziałem, że się na mnie gapią, ale starałem się zachowywać jak normalnie. Złapałem kromkę chleba i jakiś jogurt.

- Jak wam minął dzień? - zapytałem ze sztucznym zainteresowaniem. Tak naprawdę wisi mi to, ale niech będzie chociażby ten banał, byleby nie ta złowroga cisza.

- Wspaniale - wysyczał mój ojciec. Jest gorzej niż myślałem... Ten ton nie wróży nic dobrego. - A co tam w szkole, co? Jak oceny?

Przęłknąłem ślinę. Czyli jednak... Przez caly czas nie kontrolowali moich ocen, a teraz im się zebrało na bycie przykładnymi rodzicami. Ludwig zachichotał cicho. No tak, brat w potrzebie to przecież najśmieśniejszy widok świata, nie? Posłałem mu mordujące spojrzenie, a ten tylko wzruszył ramionami.

Do zaliczenia || PrusPol 🔒Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz