- Spokojnie Beal

Wyjrzałem przez okno. Przemierzyliśmy już połowę drogi do szkoły.

- Czemu mi to robisz? - szepnąłem przerażony i poddenerwowany.

- Włożyłem smoking, ty też. Czego się spodziewałeś, jeśli nie balu?

Nie wiedziałem co powiedzieć. Przegapiłem najbardziej oczywisty z powodów. Jakkolwiek by patrzeć... wyszedłem na idiotę...

Wiedziałem, że szykuje się wyjątkowy wieczór. Ale bal absolwentów? Nawet nie przyszło mi to do głowy.

Zaszkliły mi się oczy.

- Dlaczego płaczesz?

-Bo jestem wściekły!

- Beal - spojrzał mi prosto w oczy, wykorzystując swój magnetyczny urok.

- Co?

- Zrób to dla mnie - poprosił.

Pod wpływem jego spojrzenia ulatniał się cały mój gniew. Z kimś takim nie miałem siły się kłócić. Poddałem się zapominając o mojej dumie.

- Ale... Uhm... Niech ci będzie - naburmuszony wydąłem usta.

Miałem zamiar patrzeć na niego nienawistnie do końca jazdy, ale za bardzo mi to nie wychodziło.

- Usiądę sobie po cichutku w kącie. Jak nic złamię sobie drugą nogę. Spójrz tylko na ten gips. To jest śmiertelna pułapka!

- Przesadzaasz

- Czy twoje rodzeństwo też tam będzie? - zapytałem naburmuszony.

- Tak. Wszyscy - przyznał.

Mój zły nastrój pogorszył się jeszcze bardziej. Jak wszyscy to i Rosalie też. Nadal nie mogła się do mnie przekonać, chodź jej ,,narzeczony'' lubił moje towarzystwo. Cieszył się jak małe dziecko, gdy do nich wpadałem, bawiły go niezmiernie moje człowiecze zachowania... a może raczej to jak często się wywracałem... Rosalie traktowała mnie tymczasem jak powietrze. Ale mniejsza o nią, w tym momencie bardziej zastanawiało mnie coś innego.

- Czy Charlie wiedział o wszystkim?

- Pewnie, że tak - wampir znów szeroko się uśmiechnął, obnażając swoje kły - Ale biedny Jacob najwyraźniej nie - zachichotał.

Pokręciłem głową z niedowierzaniem. Ciekawe czemu Jacob przyszedł do mojego domu. Co chciał...?

***

Zajechaliśmy już na miejsce. Niebo było dziś przysłonięte jedynie cienką warstwą chmur, przez którą na zachodzie przebijało się kilka wiązek promieni słonecznych.

Mój partner okrążył auto, by otworzyć przede mną drzwiczki. Wyciągnął w moją stronę pomocną dłoń.

Splotłem ręce na klatce piersiowej i uparcie nie ruszałem się z miejsca. Miałem teraz dodatkowy powód, by postawić na swoim. Edward nie mógł mnie bezdusznie wyciągnąć z samochodu, jak by zapewne uczynił bez wahania, gdybyśmy byli sami. Ale tłumy nastolatków cisnących się do wejścia szkoły trochę uniemożliwiały mu to zadanie.

Ciężko westchnął.

- Kiedy ktoś chce cię zabić, twoja odwaga nie zna granic, ale jak w grę wchodzi wyjście na parkiet... - pokręcił głową.

Przełknąłem głośno ślinę. Brr. Taniec.

- Beal, nie pozwolę, żeby ktokolwiek zrobił ci krzywdę, żebyś sam sobie zrobił krzywdę. Przyrzekam, że nie wypuszczę się z objęć ani na sekundę

𝐙𝐦𝐢𝐞𝐫𝐳𝐜𝐡 || male!reader (rewrite)Tahanan ng mga kuwento. Tumuklas ngayon