Część 8 - Kładę areszt na waszeci!

5 1 0
                                    

 W poszukiwaniu Twardowskiego, Aleksy udał się po południu do Krakowa. Zgodnie z umową, czekał na niego w jego kwaterze. Po chwili z cieni wynurzyła się znajoma sylwetka.
- Witaj, Samielu - uśmiechnął się kpiąco na powitanie Aleksy.
- Witaj, wurdałaku - odpowiedział mu Anioł Śmierci. - Doszły mnie słuchy, że uwolniłeś Aleksandrę. Urd, Skuld i Werdandi powrócili wolni do Midian, a ten piernik Tolima siedzi ponownie w Piekle. Teraz pozostaje tylko zwabić Twardowskiego do Rzymu. Proponuję podstęp - przekazał.
Skrzypnęły drzwi. Do kwatery wszedł rudy szlachcic. Zaśmiewał się jakby był lekko pijany. Cuchnęło od niego alkoholem.
- O, Aleksy...hik!...Miło cię znowu...hik!...widzieć! - powitał wurdałaka.
Aleksy z kamienną twarzą i zimnym wzrokiem zapalił fajkę.
- Nie bredź, Twardowski. Ty naprawdę nie cieszysz się na mój widok - jego głos był oschły i lodowaty.
- Och, przyja...hik!...cielu! - podlizywał się Twardowski. - Ja naprawdę...hik!... raduję się, że cię...hik!...widzę! Chodź, na...hik!...pij się ze mną!
- Gdzie twoi kompani?
- Oni? - Twardowski uśmiechnął się obleśnie i jakby nagle wytrzeźwiał - U diabła.
- Zabiłeś ich?
- Tak - uśmiechnął się zimno. Aleksy wydmuchnął dym półgębkiem. Jego i tak już szczątkowe zaufanie do Twardowskiego prysło.
- Mam propozycję. Wyjedźmy obaj. Za miasto, do jakiejś karczmy - zaproponował łagodnym głosem. Doskonale maskował swoje cele, bo Twardowski niczego się nie spodziewał, a nie mógł przeforsować psychicznej bariery umysłu wurdałaka.
- Przyjmuję propozycję - odpowiedział szlachcic.
Wspaniale, usłyszał w umyśle głos Samiela.
Wkrótce ofiara manipulacji wyjechała w towarzystwie wurdałaka w kierunku karczmy, gdzie miała trafić w szpony Anioła Śmierci.

Z zewnątrz budynek karczemny prezentował się lubo dobrze. Drewniany, kryty strzechą budynek krył w sobie całkiem ładne wnętrze, pachnące kuchnią, alkoholem i różnorakimi zapachami. Zamówili wino, po czym stanął przed nimi gąsiorek napoju i dwa kubki. W karczmie było pusto o tej porze. Twardowski żłopał wino, zaś Aleksy obserwował, od czasu do czasu upijając trochę napoju. Spojrzał w czerwień i nic nie widział. Uśmiechnął się lekko. Tymczasem zaczynała dochodzić północ. Na zewnątrz zaczynał wyć wiatr, ogień zaś dawał jakby słabsze światło, a czas zdał się zastygnąć w miejscu, podobnie jak w przypadku poszukiwań. Wkrótce z cieni wynurzyła się postać Anioła Śmierci z wierną Morrigan przy nodze.
- Witaj, Twardowski - przywitał się ze swoim dłużnikiem Upadły. - Coś tak zbladł? Nie poznajesz? To ja, Samiel - w jego głosie pobrzmiewał jad.
 - Idź precz, demonie! Idź! - rozkazał szlachetka Niszczycielowi.
 - Nein - odpowiedział Samiel. - Wiesz, jak się zowie ta karczma? Rzym! Zemsta, choć leniwa była, nagnała cię z małą pomocą w moje szpony! Ta karczma Rzymem się nazywa, kładę na waści Verhaftung!
 Na wąsatej twarzy Twardowskiego pojawiło się przerażenie, które po chwili ustąpiło miejsca wściekłości. Wyszarpnął z pochwy szablę, rycząc jak rozzłoszczony byk. Rzucił się z nią na Aleksego, który z prędkością, jaką mogą mu pozazdrościć koty, sięgnął po Drakulshuragha. Zablokował uderzenie, po czym wywinął syczącego młyńca. Szabla starła się z mieczem, wymierzając takt jakiegoś dziwacznego tańca. Mimo iż Aleksy bronił się jak mógł, błyskawica szabli dosięgnęła go, raniąc dotkliwie. Nawet strzał z pistoletu nic nie dał. Szlachcica pocisk trafił oczywiście, ale nie przeszkodził mu w walce. Wkrótce po kilku pacierzach upadł na podłogę, ufajdany własną krwią, broczącą z wielu ran. Kałuża szkarłatu na podłodze z każdą sekundą się zwiększała. Twardowski zaczął powoli chować zakrwawioną szablinę do pochwy, gdy nagle powietrze przeszył jadowity i szaleńczy śmiech. Wkrótce rany zaczęły się zasklepiać, krew znikała z podłogi, wchłaniana przez wampira.
 - Psie... - jadowity głos Aleksego brzmiał, jakby pochodził z otchłani Gehenny. - Taka istota jak ty, nie zabije potwora. Potwór też nie. Tylko człowiek jest w stanie pokonać potworność. Ale cóż ty możesz wiedzieć o tym, gnijący ochłapie, który nawet nie zasługuje na miano monstrum. Giń jak kundel, którym jesteś!
 Po czym Aleksy stanął na nogi. Zaatakował z szaleńczą prędkością, spychając Twardowskiego w stronę drzwi. Nie pomagały wzywane umarlaki, każdy kończył jako pył, przedziurawiony albo dłonią albo klingą Aleksego. Szał krwi owładnął wurdałaka, jego ruchy były szybsze i silniejsze. Twardowski zaczynał już powoli wątpić, w jego czarną duszę wkradał się strach przed tym dziwnym białowłosym osobnikiem. Wkrótce poraniony szlachcic, leżący na ziemi, rozpaczliwie cofający się przed Aleksym poczuł, że po raz pierwszy traci grunt pod nogami.
 - Oszczędź! Błagam, oszczędź! Dam ci wszystko, co zapragniesz! - wrzeszczał ze strachu.
 - Tak. Oszczędzę cię, bo nie zasługujesz nawet, bym cię zabił - na twarzy Aleksego rozbłysnął upiorny uśmiech. - Ale nie myśl, że pozwolę pójść ci wolno. Nie wezmę nic od ciebie. Ktoś ma z tobą porachunki. A ja cię temu komuś oddam, żebyś zwrócił to, co zabrałeś.
 Wkrótce pojawił się obok nich Samiel.
 - Doigrałeś się waść. No i na co ci były kontakty z Piekłem? Na co ci to było? Przecież mogłeś uczciwie żyć, miałeś kochającą żonę, piękną rezydencję, ale cóż z tym, jak twoja chora żądza potęgi wzięła nad tobą górę? - pogładził go po policzku i chwycił za gardło, mamrocząc w jakimś dziwnym języku. Twardowski zacharczał. - Czas spłacić dług!
 Powietrze rozdarł świdrujący i jakby nieludzki wrzask. Duch przeklętego szlachcica był oddzielany od ciała, błękitne widmo wędrowało w kierunku rozwartej dłoni Samiela. Anioł Śmierci zaś z sadystycznym uśmiechem obserwował jak ciało dłużnika starzeje się, włosy prószy siwizna, a wkrótce zmienia się ono w nic nie warty ochłap. Wypuścił je z rąk. Zapłonęło. A potem w jego miejscu została już tylko kupka popiołu. Trzymając w ręku ducha Twardowskiego, Niszczyciel rozłożył poły płaszcza i wchłonął go.
- Dziękuję, Aleksy - zwrócił się do wurdałaka. - Naprawdę, wspaniale się z tobą robi interesy. Jak się spodziewam, zapewne chciałbyś teraz, bym oczyścił znamię, czyż nie?
 Aleksy kiwnął głową w odpowiedzi.
 - A więc dobrze - Upadły Anioł Śmierci rozczapierzył palce i wymamrotał jakieś dziwne słowa. Rana zapiekła, aby już potem być tym, czym, była wcześniej, zwykłą zabliźnioną pamiątką po Malborku. - Jeśli będę miał problem ze ściągnięciem jakiegoś długu, nie omieszkam się do ciebie zwrócić. A tymczasem, Auf Wiedersehen! - krzyknął, po czym podskoczył, zatrzepotał skrzydłami i odleciał w noc. Aleksy został sam.
 Słońce zaczynało powoli wschodzić.  

Pan TwardowskiWhere stories live. Discover now