#6 ➡ caramel apple cider

4K 292 28
                                    

Luke stukał niecierpliwie długopisem w blat biurka, usilnie próbując wymyśleć powód zwolnienia z kilku ostatnich lekcji w piątek – jego zespół miał mieć pierwszy poważny koncert i chłopak ani myślał, żeby zostać w szkole na jakiejś geometrii czy innej historii. On naprawdę, tym razem NAPRAWDĘ, nie chciał zawalić tej imprezy w kafejce, zwłaszcza dlatego, że dostęp do sceny wypracował sobie dzięki pucowaniu starego ekspresu, który Victor przywiózł z jednej ze swoich wycieczek po Stanach.

Jednocześnie chłopaka zastanawiał się, co począć ze sprawą balu. Nie uśmiechało mu się paradowanie w ciuchach jego babci, zwłaszcza, że babcia Garadiel należała do tego typu staruszek, które lubowały się w niezbyt akceptowalnych kolorach typu jaskrawy róż czy neonowa żółć, o niemal wytatuowanych brwiach nie wspominając.

Zgroza.

Luke oparł się o krzesło i odrzucił głowę do tyłu, przymykając oczy. On ma za mały mózg do tylu spraw, stwierdził w końcu, gdy policzył wszystkie problemy, jakie go ostatnio dotknęły, łącznie z brakiem świeżej bielizny – wynik strajku pani Hemmings, która odmówiła, tu cytat, „odwalania całej roboty z praniem samodzielnie”.

Tak czy inaczej, w bokserkach czy bez – lepiej w, mimo wszystko – na problem balu coś trzeba poradzić. Tylko co…

Chwila. Tak! Pomysł! Jest! Lucas Hemmings wygrał życie!

 A już na pewno wygrał skrawek swojej godności, która rozpadłaby się na kawałki po paradzie w stroju babci Garadiel. Pocieszony własną pomysłowością i inwencją, Luke otworzył oczy i już-już chciał go spisać, gdy zza ściany dobiegło go znajome łupnięcie w poręcz schodów i pukanie do drzwi.

Zrezygnowany, chłopak uderzył głową w biurko.

- Lucas! – Głos pani Hemmings wręcz zagrzmiał, odbijając się drzwi. – Lucas! Ani myśl o zwalnianiu się z lekcji dla zespołu, ja i tak się dowiem!

- Jasne mamo! – zarechotał Luke, przewracając oczami. Cała ta maskarada była standardową zagrywką jego mamy, która nadal miała nadzieję na to, że jej syn wydorośleje i odpuści sobie bieganie po scenie z gitarą. – Nawet mi to przez myśl nie przeszło!

- Lucas! – Kobieta bez ceregieli weszła do pokoju, dzierżąc pod pachą kosz z praniem. Praniem, które niestety nie należało do Luke’a. – Nie żartuję.

- Wiem, mamo – westchnął blondyn, obracając się na krześle tak, by móc spojrzeć na swoją rozmówczynię. – Nie posunąłbym się do takiego czynu tylko dlatego, że marzy mi się kariera, serio, nigdy. Przecież łatwiej wyżyć z sinusa, niż z grania na gitarze! Zobacz! – Luke wyciągnął z plecaka cyrkiel i linijkę. – Widzisz to? To narzędzia zagłady!

- Lucas. – Pani Hemmings pokręciła głową i opadła na łóżko syna, uprzednio robiąc sobie miejsce. – Śmiejesz się, ale ja mówię poważnie. I wiesz, że chcę dla ciebie dobrze, a ten zespół…

- … nic ci nie da, wiem.

- Och, Luca. – Kobieta spojrzała na Luke’a, lekko się uśmiechając. – Wykończysz mnie tym swoim niewyczerpanym zapasem sarkazmu.

- Nie śmiałbym!

/ ~ /

- Jak tam Hemmings, randka jakaś jest? – Chloe wsunęła się na ławkę obok Luke’a, który niespiesznie czytał notatki z ostatnich zajęć. – I jak spotkanie z Mammie?

- W porządku – mruknął chłopak, nie odrywając wzroku od zeszytu.  

- No co ty! – Dziewczyna zaśmiała się lekko, jednak gdy Luke spojrzał na nią w sposób daleki od bycia przyjaznym, ucichła. – To znaczy, wiesz, trochę mnie zaskoczyłeś, bo nie wiem, na które pytanie odpowiedziałeś. Ale podejrzewam, że na drugie, bo na pierwsze odpowiedź znamy, no nie? A jak babcinie ciuchy?

- A kto powiedział, że będę ich potrzebować? – Blondyn zamknął notatnik i rzucił Chloe rozbawione spojrzenie. – Nic nie jest wieczne, nawet kawalerstwo. A ty, z kim idziesz? Z ciekawości pytając, rzecz jasna.

- Ja? – Chloe uniosła wysoko brwi, jakby się nie spodziewała pytania. – Ja?

- No ty. Nikt więcej tutaj nie siedzi.

- Ja… Ja mam randkę, jasne. Jasne, że mam – zreflektowała się szybko, nagle tracąc rezon i pewność siebie, którą zazwyczaj wręcz emanowała. – Moja randka na bal jest już dawno zaplanowana, mówiłam ci o tym, wtedy, no wiesz.

- Kiedy? – Luke uniósł jedną brew, niezbyt wiedząc, o czym, do jasnej cholery, mówi Chloe. – Nie pamiętam, wybacz.

- Okej, to nic takiego, ja i tak już lecę, bo mam… Test. Tak, mam test. Z… angielskiego! – Dziewczyna podniosła się z ławki i tak szybko, jak się zjawiła, zniknęła w tłumie uczniów. Luke pokręcił głową i wrócił do czytania notatek, jednak historia powszechna nie była tak interesująca jak to, co przed chwilą się działo z Chloe. A szkoda, bo to historię musiał poprawić, nie Chloe.

Ciekawe. Zachowywała się tak, jakby wcale nikogo nie miała, co raczej jest niemożliwe, stwierdził Luke w duchu, opierając głowę na dłoni. Kartki zeszytu dosłownie latały, odrzucone gdzieś na bok, a Lucas coraz bardziej zgłębiał się w tajniki kobiecej psychiki, pozostawiając problemy Lincolna samemu Abrahamowi, bo u licha, jest facetem, niech radzi sobie sam.

Oczywiście, Hemmings pominął drobne niedociągnięcie czyli to, że on sam nie miał pary na bal, co oznacza, że teraz oboje są w tej samej sytuacji – przypuszczalnie oczywiście. Pozostaje tylko teraz te sytuacje połączyć, ale jak?

- Co tam Luke, żyjesz jeszcze? – Ashton usiadł na stoliku i poczęstował się jabłkiem leżącym obok zeszytu Luke’a. – Jakieś plany, coś? A nie! Nie możesz mieć planów, bo dzisiaj gramy!

- Mam problem – mruknął Luke, ostentacyjnie ścierając z twarzy fragmenty jabłka, którymi Irwin parskał na prawo i lewo. – Z balem.

- Kurna, stary – roześmiał się Ashton, ześlizgując się z blatu stołu na normalnej miejsce siedzące. – Myślałem, że ustaliliśmy, odwołaj manianę z zakładem i już, wielkie rzeczy.

- Nie o to chodzi – Luke przewrócił oczami, lekko podminowany podejściem Ashtona. – Ja nie mogę tego odwołać. Ani przegrać, jak zauważyłeś jakiś czas temu.

- No raczej – wymamrotał chłopak między jednym kęsem jabłka a drugim.

- Więc, Chloe też nie ma z kim iść.

- Aha.

- I ja też nie.

- No, to akurat wiem.

- Więc trzeba by to zrobić tak, żebyśmy szli razem, ale żeby ona o tym nie wiedziała, czaisz? – Luke chwycił zeszyt i otworzył na samym końcu, żeby rozrysować schemat; to był prawdopodobnie jedyny sposób na to, żeby Ashton pojął, o co chodzi. Jednak Irwin miał inny plan.

- Czekaj, napiszę do dziewczyn i Caluma, Michael dzisiaj śpi. Oni przyjdą, im wyjaśnisz, a ja idę po jabłko, bo kurna, dobre mają.

Ashton zeskoczył z siedzenia i pisząc smsa jedną ręką, a drugą obracając ogryzek jabłka, odszedł w stronę szkolnej stołówki.

Po chwili spokoju, przy stoliku Luke’a znalazł się cały komitet pomocniczy w osobach Ally, Monici i Caluma, którzy niemal natychmiast zaczęli opracowywać plan, który uchroni Luke’a przed publicznym upokorzeniem, a sprawi też, że Chloe przegra zakład podwójnie.

- Lucasie Hemmings, jesteś świnią, nie możesz dać jej wygrać? – rzuciła Ally, patrząc na schemat, który blondyn nieopatrznie narysował na okładce zeszytu. – Co ci tak zależy?

- Żartujesz, no nie? -  Monica uniosła wysoko brwi. – Honor, Alice. Honor. I duma. I męskie ego.

- A ty Calum, co o tym myślisz? – spytał Luke, patrząc na chłopaka, który dosłownie skulony siedział obok Monici.

- Myślę, że Mon ma rację.

- Mon?! – wykrzyknęli razem Ally i Luke. – MON?! Nic nam nie powiedzieliście?!

- Mon powiedziała, że tak będzie lepiej – wymamrotał Calum, drapiąc się po karku. –No wiecie, mieliśmy iść razem na bal i zrobić wejście demona.

- Smoka.

- Jeden pies. – Calum wzruszył ramionami. – Tak czy inaczej, mam pomysł. Powinieneś…

/ KAWA Z MLEKIEM /Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz