Rozdział 32

3.9K 277 5
                                    


Na posterunek policji dotarłam dopiero przed południem. Mój samochód odmówił posłuszeństwa, zupełnie tak, jakbym miała mało kłopotów. Poprosiłam ojca Sam o podwiezienie, ponieważ reszta moich przyjaciół była już na komisariacie. Weszłam do środka. Na korytarzu siedzieli Sam i Taylor. Robert był wewnątrz jednego z biur.

- Cześć - powiedziałam, siadając obok nich.

- Cześć, Ell. Jak się trzymasz? - odezwał się Taylor. Sam ściskała w rękach chusteczkę.

- Szczerze mówiąc, nie najlepiej - odparłam.

- Pewnie rozmowa z nimi nie poprawi ci nastroju - dodał Taylor, wskazując głową na rząd drzwi przed nami.

Po kilku minutach z jednego z biur wyszedł policjant. Zauważywszy mnie, od razu podszedł do nas.

- Panna Blackwood, jak mniemam? - zwrócił się do mnie.

- Zgadza się - przytaknęłam, podnosząc się z miejsca.

- Coś panią zatrzymało? - zapytał, spoglądając wymownie na zegar wiszący tuż nad moją głową.

- Kłopoty z samochodem - odparłam zgodnie z prawdą.

- Szczęście, że pani do nas dotarła. Czy możemy? - otworzył przede mną drzwi do jednego z wielu mieszczących się tu pomieszczeń.

Skinęłam głową i weszłam do środka. Policjant był tuż za mną. Zamknął drzwi i zasiadł za biurkiem. Pomieszczenie było małe i ciasne. Wręcz klaustrofobiczne. Na ścianach wisiało mnóstwo notatek oraz zdjęć kobiet i mężczyzn. Nie wiedziałam czy to poszukiwani czy może ofiary. Stałam, ściskając w rękach torebkę.

- Proszę spocząć - gestem wskazał jedno z dwóch krzeseł stojących na przeciw biurka.

Usiadłam na brzegu jednego z nich.

- Nazywam się Walter. Przydzielono mi sprawę państwa Robins. Powiedziano mi także, że jest pani dziewczyną pana Robins'a - powiedział unosząc brwi, w taki sposób, jakby chciał upewnić się, że ma właściwe informacje.

- Tak, zgadza się - powiedziałam ledwo słyszalnym głosem. Nie wiedzieć czemu, czułam w sobie strach.

Walter skinął głową i odrzucił na biurko długopis, którym jeszcze przed chwilą się bawił.

- A zatem, panno Blackwood, proszę mi powiedzieć, co robiła pani wczoraj około godziny 18:00? - zapytał.

- Byłam w domu. Szykowałam się do wyjścia. O 19:00 byłam umówiona ze znajomymi i Lukie'm pod kinem, w mieście - odpowiedziałam.

- A kogo dokładnie ma pani na myśli, mówiąc znajomi? - kolejne pytanie.

- Byłam umówiona z Lukie'm, Sam, Taylorem i Robertem - wymieniłam.

- Czyli z panem Robinsem, Samanthą i Robertem Doe oraz panem Taylorem Craftem? - upewnił się.

- Tak.

- Rozumiem, a czy w domu, zanim go pani opuściła, ktoś był? To znaczy, czy jest ktoś, kto może potwierdzić, że faktycznie była pani w domu?

- Nie, raczej nie. Mieszkam sama. Odziedziczyłam ten dom po śmierci babci. Nikt, oprócz mnie w nim nie mieszka - no może, poza kilkunastoma duchami w piwnicy i szalonym demonem, dodałam w myślach.

- Rozumiem. A, o której godzinie dotarła pani pod kino?

- Około 18:30. Siedziałam w samochodzie i czekałam na przyjaciół - powiedziałam.

- A czy ktoś panią widział, tam na miejscu?

- Nie wiem. Nikogo nie spotkałam, a po 40 minutach zadzwoniła Sam i poprosiła, bym przyjechała do domu Luke'a. Resztę chyba pan już zna - dokończyłam.

- Czyli, zasadniczo, nikt nie może potwierdzić pani wersji wydarzeń? - zapytał.

- Wychodzi na to, że nie. Przepraszam, czy ja jestem o coś podejrzana? - odparłam, tracąc cierpliwość.

- Po prostu sprawdzamy wszystkie możliwości - dodał.

- Jeśli mi pan nie wierzy, proszę sprawdzić kamery monitoringu obok kina. Tam na pewno znajdzie pan odpowiedź na to, czy byłam pod kinem czy też nie! - rzuciłam i wstałam kierując się w stronę drzwi.

- Panno Blackwood?! - ton jego głosu kazał mi się zatrzymać.

Przystanęłam i odwróciłam się w jego stronę.

- Jeszcze nie skończyliśmy. Proszę usiąść - powiedział.

Chcąc nie chcąc, wróciłam na miejsce.

- Nie jestem pani wrogiem, panno Blackwood. Te wszystkie pytania to standardowa procedura, przy tego typu śledztwach. Eliminujemy podejrzanych - dodał.

Skinęłam głową, a on kontynuował.

- Zazwyczaj w takich sprawach, winnym okazuje się ktoś z najbliższego otoczenia. A co do monitoringu, to już to sprawdziliśmy, ja musiałem tylko upewnić się, że pani wersja pokrywa się z tym, co było na nagraniach.

- Rozumiem. A czy wiadomo coś więcej w sprawie? - zapytałam już nieco spokojniejszym głosem.

- Nie wolno udzielać mi takich informacji osobom, spoza rodziny - powiedział.

- Oczywiście, ale chyba jest coś, co może pan powiedzieć. Cokolwiek? - nie wiem, co go przekonało, ale był to chyba mój błagalny ton.

Walter patrzył na mnie przez chwilę, ale po kilku minutach przerwał ciszę.

- Na tą chwilę, wiemy tylko, że sprawcą najprawdopodobniej był mężczyzna. Znaleźliśmy ślady walki. Musiał to być ktoś silny bo udało mu się porwać dwie dorosłe osoby. W tym młodego, zdrowego mężczyznę, pani chłopaka. Nie wiemy tylko dlaczego. Państwo Robins nie należą do osób majętnych i z tego, co wiemy nie mieli oni również wrogów, a przynajmniej nie w tym mieście - dodał.

Skinęłam głową. Policja nie miała w zasadzie nic, a to, co ja wiedziałam, nie nadawało się do przekazania. Nie mogłam przecież powiedzieć Walter'owi, że Luke'a i jego babcię porwała wiedźma, która chciała wyssać z nich resztki mocy. Na dodatek wiedziałam to od demona. Gdybym sprzedała na komisariacie taką opowieść, to jestem pewna, że w trybie natychmiastowym trafiłabym do szpitala psychiatrycznego na leczenie... Elektrowstrząsami... Jedyne, co mogłam zrobić w tej sytuacji, to udawać przed światem, że tak jak reszta, nie mam pojęcia, co się stało. No i oczywiście, działać na własną rękę. Pytanie tylko od czego zacząć. Informacji miałam niewiele, ale chyba i tak więcej niż policja. Wiedziałam, że w mieście jest lub też była, inna wiedźma, w takim razie musiał być to ktoś, kto znał historie naszych rodów. Ktoś, kto wiedział o naszych mocach. No i miałam też nazwisko. Anastasia Blackwood. Pytanie tylko, kim ona, do diabła była? Patrząc na notującego coś Waltera wpadła mi do głowy myśl. Pracowałam w bibliotece. Musiało tam być coś, co pomogłoby mi odkryć kim była, tajemnicza Anastasia Blackwood. W końcu w bibliotece były też archiwa. Zakurzone i nie używane od lat, ale może to właśnie bardzo dobrze.

Po kwadransie, Walter powiedział, że na razie mogę wracać do domu. Ja jednak udałam się do biblioteki. Skłamałam przyjaciołom, że muszę coś załatwić na mieście. Była sobota popołudniu, zatem biblioteka była już zamknięta. Całe szczęście, że zawsze nosiłam przy sobie klucze do niej.


TestamentWhere stories live. Discover now