Rozdział VI: Brakujące elementy

299 23 13
                                    

    Chowam zdjęcie za paskiem moich spodni. Wszystkie rysunki Alice zbieram z podłogi i odkładam na miejsce. Mam czas, aby każdemu z nich dokładnie się przyjrzeć - wszystkie narysowane wściekłą kreską, w tych samych barwach, które widziałam we śnie. Jedyną rzeczą, która wyróżnia je od tego, co już wcześniej widziałam, jest to, co przedstawiają. Nigdzie nie widzę śmierci, już na pewno żadnej z form samobójstwa. Wszędzie wiry i nic nieobrazujące linie. Mam wrażenie, że jest tego za mało jak na rok odsiadki w szpitalu psychiatrycznym.

   Po dokładnym posprzątaniu i oczywiście zamknięciu szafy zmierzam w kierunku wyjścia. W momencie, gdy sięgam klamki, słyszę ciche pukanie. Otwieram drzwi i oczekuję ujrzenia zniecierpliwionej pielęgniarki, ale moim oczom ukazuje się kobieta, której wcześniej nie widziałam. Do jej białego fartucha jest przypięta plakietka z nazwiskiem - Kenning. Doktor widzi mój wzrok skierowany na identyfikator i uśmiecha się do mnie łagodnie. 

- Dzień dobry Anne, chciałabym z tobą porozmawiać o twojej mamie -  czuję się okropnie, gdy wypowiada te słowa i mam nadzieję, że prawdziwa Anne nie przyjedzie tu lada moment.

I oby nie mieli tutaj kamer.

Nie odpowiadam kobiecie, na jej prośbę. Przyglądam się jej uważnie i kiwam głową. 

- Zapraszam zatem do mojego gabinetu - po tych słowach odwraca się, lekko zarzucając krótkimi, blond włosami i wolnym krokiem rusza w głąb korytarza. 

Schodzimy po schodach, a w połowie drogi dostrzegam siedzącego na małej sofie Tylera. Jest wyraźnie zaniepokojony i zniecierpliwiony. Mój widok z doktor Kenning na pewno go nie pocieszy. Gdy nas dostrzega, zrywa się na równe nogi, a ja posyłam mu uspokajające spojrzenie. Nie spuszcza ze mnie wzroku dopóki nie wchodzę do gabinetu.

Kobieta siada w wielkim skórzanym fotelu i gestem dłoni każe mi usiąść na krześle naprzeciwko. Pokój jest cały wypełniony książkami i segregatorami. Nie dostrzegam koloru ścian, bo są ukryte za wysokimi aż po sufit regałami. Na jej biurku panuje idealny porządek. Kilka kartek perfekcyjnie ułożonych po jego lewej stronie oraz długopisy w kubku po prawej, to jedyne rzeczy, które się na nim znajdują. Lekarka sięga ręką do szuflady i kładzie na blacie pudełko z podpisem PARKER. Może tutaj trzymają jej pamiętnik?

- Pokój twojej mamy, nie został jeszcze całkowicie posprzątany, ze względu na twój przyjazd. Zabraliśmy z niego kilka na pewno wartościowych rzeczy - mówiąc to dwukrotnie poklepuje pudełko - mam tutaj też rysunki, które zebraliśmy w ciągu ostatnich miesięcy - przerywa na moment i bierze wdech - które nas zaniepokoiły.

Skoro ich zaniepokoiły, to czemu nie zdążyli pomóc Alice?

Nie wypowiadam tych słów na głos.

Chociaż bardzo bym chciała.

- Nie będę mogła oddać ci tych rzeczy, dopóki twój tata nie podpisze kilku dokumentów, ale skoro już tutaj jesteś, to mogę ci je pokazać.

Zdejmuje wieczko kartonowego pudełka, wygląda tak zwykle, a jego zawartość być może jest niewyobrażalnie cenna. Kobieta zaczyna wyciągać po kolei przedmioty. Mały, pluszowy miś, ręcznie malowany kubek, który najprawdopodobniej wykonała na zajęciach plastycznych, kilka zdjęć, które przedstawiały Alice w ogrodzie szpitala i stos rysunków. Gdy je widzę, czuję jak rośnie we mnie panika. Na każdym z nich widnieje moje imię. Zaczynam przeglądać rysunki, każdy z nich jest taki sam.

- Rysowała to od kilku miesięcy, ale nikomu nie chciała powiedzieć kim jest Catehrine. Twój tata mówił, że nikt w waszej rodzinie ani żaden z waszych znajomych nie ma takiego imienia. Być może tak nazywała jeden z głosów, które słyszała.

Ręce zaczynają mi się trząść. To nie był żaden głos. Mam ochotę powiedzieć o tym głośno, ale z trudem się powstrzymuję. Kenning próbuje coś powiedzieć, ale przerywam jej, gdy dochodzi do mnie pewien fakt.

- Gdzie jest jej pamiętnik? - Mówię to ze łzami w oczach, chcę żeby ten koszmar się skończył.

- Słucham? O ile wiem, twoja mama nie prowadziła żadnego pamiętnika - jest wyraźnie zdezorientowana, ona chyba naprawdę nic o tym nie wie. 

Blondynka wstaje i sięga do jednego z segregatorów. Na jego grzbiecie widzę podpsis - AKTA. Zaczyna go szybko kartkować, aż dociera do akt Alice. Przez chwilę milczy i czyta, szukając czegoś.

- Twoja mama nie prowadziła pamiętnika ani dziennika. Jeśli by tak było, to byłoby to tutaj udokumentowane - patrzy na mnie współczującym wzrokiem - może chciałabyś dostać coś na uspokojenie? Wiem, że ta sytuacja to dla ciebie wielki szok, ja sama straciłam rodziców w wypadku, gdy byłam...

- Nie, dziękuję - przerywam jej i wstaję. Otwieram drzwi, gestem przywołuję Tylera i szybkim krokiem opuszczamy szpital. Dopóki nie wsiadamy do samochodu, nie odpowiadam na żadne jego pytania.

Chłopak odpala auto, pozostawiamy za sobą tylko tuman kurzu.

Ktoś próbuje zataić prawdę przed rodziną.

Gdzie jest doktor prowadząca Alice?

                                                                                    ***

Opowiadam Tylerowi wszystko bardzo szybko. Nie odzywa się, tylko mnie słucha i kiwa głową, skupiony na drodze. Widzę jak jego szczęka zaciska się nerwowo, a kłykcie bieleją od kurczowego ściskania kierownicy.

- Czyli musimy tam wrócić, tylko tym razem nikt nie może nas zobaczyć.

                                                                                   ***

Zawsze kochałam jesień. Szczególnie w Pennyville. Uwielbiałam patrzeć na złotopomarańczowe drzewa i niebo, które wieczorami jest dokładnie tego samego koloru. Gdy byłam mała, tata zabierał mnie na spacery, na których zbieraliśmy liście i żołędzie. Razem prowadziliśmy ogromny zielnik, który podpisywaliśmy według własnego widzimisię. Wymyślaliśmy razem właściwości liści i drzew, z których spadły. Czasami były potrzebne czarownicom do zaklęć, a czasami były magicznym lekarstwem na zły humor. Tęsknię za dzieciństwem i beztroską. Czasami przytłacza mnie rzeczywistość. Teraz, gdy razem z Tylerem przemierzamy ulice naszego miasta, drzewa nie są dla mnie niczym niezwykłym, a nawet pozytywnym. Kojarzą mi się z nieskończonym smutkiem i rozpaczą. T e n wypadek zmienił całkowicie mój światopogląd.

Podjeżdżamy pod piękny, biały dom. Otoczony jest wysokim  murem, a jego taras zdobią jakby wyjęte prosto z zamku filary. Tyler wysiada i klepie maskę samochodu na znak, abym wyszła z auta. 

- Tutaj mieszkasz? - pytam przy otwartych drzwiach jeepa, będąc lekko zszokowana wielkością domu.

- Tak, zapraszam do środka - chłopak kłania się i gestem ręki pokazuje otwartą bramę. Na ten widok prycham śmiechem i wyskakuję z samochodu.


ChaosWhere stories live. Discover now