Rozdział I: Początek końca

703 38 14
                                    




Biegnę.

Nie mam pojęcia gdzie jestem.

Czuję wszystko tak doskonale. Powiew wiatru, mokre, lodowate smagnięcia trawy na moich gołych nogach, kamyki wbijające się w stopy, pot spływający mi po karku, adrenalinę, która przepełnia moje żyły. Słyszę swój własny oddech i bicie serca. Nie wiem ile czasu już tak biegnę, nie wiem nawet przed czym uciekam. Błąd. Nie wiem przed k i m uciekam.

Wśród ciemności nocy zaczynam dostrzegać stary, czerwony budynek, który stoi samotnie na środku pola. Otacza go wysoki mur, zwieńczony drutem kolczastym. Ogromna, żelazna brama jest otwarta, a ja mam dziwne przeczucie, że to nie jest przypadek. Ktoś wiedział, że tutaj będę. Tylko kto?

Ostrożnie wkraczam na teren posiadłości i nagle uderza we mnie fala emocji, które wcale nie należą do mnie.

Smutek. Strach. Samotność. Odrzucenie. Rozczarowanie.

Po prostu chaos.

Łapię się za głowę i upadam na ziemię. Łzy napływają mi do oczu, czuję, że rozpadam się na milion kawałków. I gdy już myślę, że to koniec, nastaje cisza. Mam wrażenie, że nigdy nie czułam większej ulgi. Podnoszę głowę i rozglądam się, jednak spokój nie trwa długo.

- Pomóż mi.

Gwałtownie wstaję. Próbuję odnalezć właścicielkę tego przepełnionego bólem głosu, ale na próżno.

- Pomóż mi.

Zaczynam słyszeć coraz wyrazniej.

- Pomóż mi.

Wbrew własnej woli nogi niosą mnie w kierunku wielkich mosiężnych drzwi. Widzę na nich idealnie wytłoczony herb - dwa rozwścieczone lwy z otwartymi pyskami, dzierżące w swoich łapach miecze i tarcze. Opuszkami palców dotykam łba jednego z nich, a drzwi zaczynają się powoli otwierać. W środku moim oczom ukazuje się kobieta. Ma chorowicie bladą cerę, która jaśnieje w blasku księżyca i długie czarne włosy. Jest zaniedbana i wychudzona. Wpatruję się jak zahipnotyzowana w jej ogromne, czarne oczy. Nie potrafię w nich dostrzec żadnych emocji.

- Pomóż mi. - Jej głos mnie przeraża. Jest teraz bardzo głośny, przepełniony rozpaczą, a ona wypowiadając te słowa nawet nie otwiera ust.

Nagle postać odwraca się i zaczyna wchodzić po schodach na piętro domu. Słyszę jak gołymi stopami dotyka stopni, a jej długa biała suknia sunie po ziemi.

- Pomóż mi.

Niewiele myśląc, idę za nią powoli, zachowując bezpieczny dystans. Gdy docieramy na piętro jedyne co widzę to pusty pokój, którego ściany pokryte są przerażającymi obrazkami. Na ich widok czuję jak przeszywa mnie dreszcz. Każdy przedstawia czyjeś samobójstwo. Różnią się od siebie tylko tym, w jaki sposób ktoś odebrał sobie życie. Idę wzdłuż jednej ze ścian wciąż przyglądając się upiornym rysunkom, a ona stoi na środku pokoju i przypatruje mi się uważnie. Nagle dostrzegam na jednym z obrazków, coś, co sprawia, że staję jak wryta w ziemię. Moje imię.

Catherine.

Odwracam się gwałtownie w kierunku kobiety. Teraz widzę za nią otwarte drzwi balkonowe, których wcześniej nie dostrzegłam w mroku. Zaczyna iść tyłem w ich kierunku, a ja mogę tylko patrzeć sparaliżowana strachem. Boję się wykonać jakikolwiek ruch.

- Pomóż mi, Catherine. Zanim będzie za pózno. - Po tych słowach opiera się o barierkę balkonu i po prostu pochyla do tyłu. Tyle wystarcza, żeby zniknęła już na zawsze.

Otwieram oczy.

Oddycham bardzo szybko. Jestem cała spocona.

To był tylko sen.

Chory wytwór mojej wyobrazni.

Nie ma się czego bać.

Gdy się uspokajam, wstaję z łóżka i podchodzę do lustra. Zamieram.

Jestem cała brudna. Moja twarz jest pokryta czarnym pyłem. Spoglądam na resztę ciała. Nogi są całe umorusane błotem, gdzieniegdzie dostrzegam trawę. Podnoszę dłonie. Na ich wewnętrznej stronie ktoś naciął dwa słowa. Pomóż mi. Ze strachu cofam się, wpadając na ścianę, mrugam kilka razy i napis znika.

Po prostu już go nie ma.

ChaosWhere stories live. Discover now