V

169 20 8
                                    

Wracając do domu, musiałam minąć jezioro. Ze świadomością, że się przyjaźniłyśmy było mi bardzo ciężko. Nie. Nie zabiłam przyjaciółki, czy choćby koleżanki z klasy. Szybkim krokiem ruszyłam wzdłuż wody. Raptem poczułam wielki ból głowy – rozsadzający, przeszywający.

­­– Chodź do mnie! – ochlapała mnie przyjemnie chłodną wodą – wariatka Edith – zanuciła początek tej durnej piosenki, którą wymyśliła na początku gimnazjum.

– Nie jestem wariatką, Luiza – szepnęłam – nigdy nie byłam i nigdy nie będę! ­– mój głos stał się głośniejszy.

– Jesteś i dlatego teraz nie chcesz tego przyznać – popłynęła kawałek dalej.

W sukience weszłam do wody, na co Luiza zmarszczyła brwi. Podpłynęłam blisko niej i spojrzałam prosto w jej oczy.

– Po raz ostatni – zaczęłam, a dziewczyna spojrzała na mnie nieco przerażona. Jej cała pewność siebie wyparowała. I dobrze. Uśmiechnęłam się kpiąco – boisz się wariatki Edith? – prychnęłam.

Nie słysząc odpowiedzi, uniosłam kąciki ust w krzywym uśmiechu.

– I słusznie – i wtedy złapałam jej lśniącego, jasnego kucyka i mocno pociągnęłam, na co ona cicho pisnęła – tylko spróbuj krzyknąć – lekko zanurzyłam jej głowę pod wodę, po czym wyciągnęłam. Luiza łapczywie zaciągnęła się powietrzem. Kaszlnęła. Widocznie do jej malutkich usteczek dostała się woda.

– Nie zabijaj mnie, proszę – szepnęła, kaszląc po raz kolejny.

Minimalnie ją puściłam, jednak wciąż pozostawiając dostatecznie blisko.

– Wiedziałam – jej dawna pewność siebie powróciła – za bardzo się boisz, nie dałabyś rady posunąć się do czegoś takiego.

– Czyżby? – syknęłam.

W tym momencie naprawdę miałam ochotę to zrobić. Za to wszystko, co mi zrobiła. Była moją jedyną przyjaciółką, a potem się ode mnie odwróciła. Za durną piosenkę. Za ciągłe wyzywanie. Za nastawianie innych przeciwko mnie.

A wiecie czemu? Bo zazdrościła mi taty, który z resztą też mnie zostawił kilka lat później.

– Nie zabijesz mnie – zaśmiała się cicho i spojrzała mi w oczy.

Oddychałam szybko. Nie wiem. Nie wiem, czy to zrobiłam. Ból głowy minął tak samo prędko, jak się pojawił. Nie patrząc na boki, szybko wróciłam do mieszkania. Usiadłam na podłodze salonu. Zabiłam ją. Zabiłam Luizę. A może, a może jednak nie. W myślach chciałam przeanalizować wszystkie rozwiązania. Krzyknęłam, chcąc zagłuszyć głosy.

– Edith zabiła Luizę. Edith powinna uciec, czy się przyznać. Edith zdecydowanie powinna uciec – znajdą ją i zamkną. W więzieniu. Albo w ośrodku psychiatrycznym, bo to wariatka. A jeśli się przyzna. Będzie dobra – dla siebie, rodziny i Janel. Edith będzie dobra, choć jej się to nie opłaca.

Nie wiedziałam. Nie wiedziałam, co robić i nie wiedziałam, czy w ogóle zabiłam Luizę. Wstałam, otrzepując sukienkę. Idę na policję. Póki co podeszłam jednak do okna. Otworzyłam je i zapaliłam papierosa. Tak. Zgłoszę się na policję. Dopaliłam fajkę i niedopałek wyrzuciłam przez okno. Wyszłam z mieszkania i niepewnym krokiem ruszyłam na policyjny komisariat.

– Tak? – opryskliwie zapytał mężczyzna siedzący w poczekalni.

– Przyszłam zeznawać.

– W jakiej sprawie? – spojrzał na mnie.

– Zabiłam Luizę Laurens – rzuciłam krótko, wciąż patrząc na swoje buty na słomianej koturnie.

Mężczyzna wytrzeszczył oczy, jakby zobaczył ducha.

– Proszę tędy – wskazał mi dłonią korytarz znajdujący się na wprost.

Bez słowa ruszyłam prosto. Na samym końcu holu znajdował się gabinet dwójki policjantów. Darując sobie pukanie, weszłam do środka.

– Zabiłam Luizę Laurens – odparłam i jak gdyby nigdy nic zajęłam miejsce naprzeciw długiego stołu, przy którym siedzieli.

– To już wiemy. Czekamy na zeznania – kobieta chwyciła teczkę i długopis.

Opowiedziałam im wszystko. Wszystko z najmniejszymi szczegółami – a przynajmniej tymi, którymi pamiętałam. Mówiłam o tym, jak mnie wyzywała. O piosence o wariatce Edith, którą śpiewała zawsze, a potem dołączyły do niej inne dzieci. O tej nocy nad jeziorem, a dokończyłam tym, że ją utopiłam.

– Brałaś dzisiaj, prawda? – zapytał policjant, lustrując mnie wzrokiem.

Pokiwałam jedynie w odpowiedzi głową. A nawet dużo.

– A tamtej nocy? – ciągnął, uważnie na mnie patrząc.

Na to pytanie również odpowiedziałam twierdząco.

– I nic nie pamiętasz prócz kilku przebłysków? Jednego podczas głodu, a drugiego podczas haju? – zapytał, przerzucając kartki pełne skrupulatnych notatek.

–  Zakujcie mnie. Jestem winna. Zabiłam Luizę Laurens – mój głos łamał się, a w jego tonie można się było doszukać czegoś wyjątkowo żałosnego.

– Nie zrobimy tego – odparła kobieta, odchrząkując – nie mamy żadnego dowodu, lepiej wracaj do domu.

– Ale... – już chciałam się sprzeciwić.

– Wracaj do domu, dziewczyno, i nie proś o nockę na komisariacie – warknął mężczyzna, a ja wstałam.

– Do widzenia – szepnęłam ledwie słyszalnie i wyszłam, zamykając ciężkie, stalowe drzwi.

***

Ciało młodej dziewczyny w jeziorze w Crawley

Czytając to, Luiza jęknęła cicho, siedząc na tarasie swojego domu.

– Dziewczyny – podsunęła przyjaciółkom gazetę – to wariatka – starannie pomalowanym na różowo paznokciem wskazała zdjęcie dołączone do artykułu.

– Teraz przynajmniej da nam spokój – zachichotała jedna z nich, smarując nogi kremem przyśpieszającym opalanie.

Długo ludzie debatowali, co stało się z Edith. Niektórzy mówili o wypadku. Inni o samobójstwie, a jeszcze inni, że w Crawley grasował morderca.

Nikt nie był pewny. Nikt nie chciał sprawiedliwości. Nie ufał nikomu. Nawet sobie.

I tak, drogi czytelniku dotarłeś do końca tej opowieści. Krótkie opowiadanie napisane jeszcze w wakacje. Całkiem mi się podoba, ale oczywiście z niecierpliwością czekam na Wasze opinie! Do następnego, M.

Nie wiem już, kim jestemWhere stories live. Discover now