II

176 23 3
                                    

Wczoraj znów sięgnęłam po strzykawki. Nie wiem, co w nich było. Co tym razem Adam wpakował do środka. Cały wczesny wieczór przesiedziałam na podłodze mojego zasyfiałego salonu. Potem chyba zasnęłam.

Wiem, że powinnam coś zrobić. Cokolwiek. Wyjechać na studia, pogodzić się z moją rodziną i zabrać się do pracy. Coś osiągnąć. Wiem jednak również, że nie uda mi się tego zrobić.

Westchnęłam cicho i ruszyłam do łazienki. Otworzyłam białe drzwi z odpadającą z nich farbą. Rozejrzałam się po małym pomieszczeniu. Moje ręce automatycznie powędrowały do kosza na pranie. Ach... Edith. Dzisiaj nic nie brałaś. Dzisiaj możesz sobie pozwolić na jedną dawkę. Chwyciłam w dłonie jedną ze strzykawek i obróciłam ją w palcach. Uniosłam ampułkę bliżej. Zmrużyłam oczy. Nie zauważyłam w niej płynu. Rano była pełna. Rano była pełna. Rano była pełna. A może... A może już wtedy była pusta, a ja pozostałam bez strzykawek. Nerwowo się rozejrzałam. Przymknęłam oczy, oddychając płytko. Nie miałam już nic. Jęknęłam, czując zbliżający się jutrzejszy głód. Wstałam i oparłam się dłońmi o umywalkę. Podniosłam wzrok i zerknęłam na moje odbicie w lustrze. Puste. Puste oczodoły jak moje piękne strzykawki. Szybko przeniosłam wzrok na wnętrze zlewu i odkręciłam kurek zimnej wody. Nabrałam chłodnej wody w dłonie i obmyłam swoją bladą twarz. Choć trochę odzyskałam przytomność. Pokręciłam głową i uprzednio zakręcając wodę, wyszłam z łazienki. Otworzyłam okno. Zaczęłam przechadzać się raz po raz.

– Co mam zrobić? Czekać na mękę czy jakoś znaleźć działkę? Do tego muszę mieć pieniądze. Edith nie ma pieniędzy. Edith wszystko wydała. – Złapałam się za głowę i spojrzałam na moje bose stopy.

– Nie załatwię ich teraz. Zaraz przyjdzie głód. Zaraz przyjdzie ból – jęknęłam – Edith będzie wszystko bolało.

Skuliłam się na łóżku, czując pierwszą falę wymiotów. Stłumiłam to jednak i zamknęłam oczy. Oddychałam ciężko. Och... Jak boli.

– Dajcie. Mi. Moje. Strzykawki – zawołałam rozpaczliwie i przekręciłam się na drugi bok.

Przez dłuższy czas starałam się usnąć. Zasnąć i złagodzić ból. Miałam chociaż nadzieję, że to nie potrwa tak długo.

– Hej, wariatko! – usłyszałam wołanie – lepiej się do mnie nie zbliżaj, ty psycholko! – zachichotała. Tak, to zdecydowanie była ona.

Spojrzałam na nią spode łba. Miałam potulne spojrzenie.

– Nie gap się na mnie. Ja się nie zadaję z psycholkami – rzuciła z odrazą i spięła jasne włosy w wysoki kucyk – ja chciałam tylko popływać. Jest upalnie – zanurzyła stopę pod tonią jeziora.

– A ja pospacerować – odpowiedziałam cicho, chcąc to wszystko wyjaśnić. Nie miałam czego. Jestem zwykłą dziewczyną, która przyszła na spacer w upalny dzień nad wodę.

– To tego nie rób i mnie nie podglądaj. Wszystkie od zawsze wiedziałyśmy, że coś jest z tobą nie tak – stwierdziła tonem, jak gdyby mówiła o czymś tak błahym jak pogoda, zanurzyła się cała w wodzie.

– Nie jestem wariatką – podeszłam bliżej wody pewna swego. Przecież nie byłam wariatką.

– Jesteś i wszyscy to wiemy. Dlatego mieszkasz tu sama, a w szkole nigdy nawet nie miałaś z kim jeść durnego drugiego śniadania – wydęła małe, czerwone usta i popłynęła powoli.

Nie wiedziałam, co jej odpowiedzieć. Może nic, bo niedługo po tym dowiedziałam się, że jej prochy są w całkiem ładnej urnie. Karma wraca, blondyneczko.

Nie wiem już, kim jestemWhere stories live. Discover now